poniedziałek

znowu fizykoterapia, już mnie nie stresuje, już niemal to przyjemne, ale nic nie pomaga. Nie jestem rozczarowany, nie spodziewałem się, ze pomoże, chciałem jednak spróbować.

Dzisiaj dobry humor, bez istotnego powodu, chemia mózgu. W malutkim punkcie bibliotecznym w pobliżu miejskiego urzędu i Ferio, znajduję dwie ksiązki po angielsku, jedyne jakie mają i je pożyczam. Wzruszją takie malutkie biblioteki. To filie biblioteki na Trawiastej, gdzie najczęściej goszczę. Tam jedna z bibliotekarek jest moją czytelniczką.

Wiadomość od znajomej, której posłałem „Bilet do nieistnienia „, że świetne są te opowiadania , ale jest na początku lektury, na początku zgromadziłem te lepsze. Dodała mi jednak otuchy ta opinia. Jak niewiele czasami potrzeba, odrobina cukru….

Tej nocy nie spałem do piątej, ratujac się zjadłem płatki, wypiłem melise, trochę czytałem, to zwykle pomaga, jednak nic. Ale byłem w dobrym nastroju. Powinienme być nieprzytomny za dnia, a nie jestem.

Felieton do Przeglądu już gotowy, pisze do Zwierciadla” o ksiązce „Wielki Śmiech po żydowsku” , dowipcy i angdoty żydowskie, wydał to Pawełek, gruba księga o krzyczącej okładce. bardzo ciekawa.

Odpuściłem sobie, nie walczę by pisać nową prozę, i od razu mi lepiej. I nawet myśl, może dopiszę jeszcze jakieś opowiadania do „Biletu do nieistnienia” . Skłaniam sie by dokonać dalszej selekcji, opublikować tylko te najlepsze opowiadnia. I grzeszna myśl, by wydać „Bilet” w Czytelniku, zmienić na chwilę wydawcę, dla odmiany i na próbę, Paweł mi wybaczy.

PODYSKUTUJ: