sobota

Dzień w domu,  tylko ja i upał. Zbyt optymistycznie potraktowałem swoją depresję, redukując chemię i dzień zmarnowany. To zdumiewające  jak czasami kilka miligramów, robi wielką różnicę. Też kilka miligramów i jest miłość lub nienawiść.  Ale kończę  felieton do Zwierciadła  o odejściu mamy, felieton powinien być uśmiechnięty więc postarałem się. // Dzieci wracają umorusane i wybiegane,  Antoś z małym obdarciem na trampolinie, co uznał  za ciężką ranę . Schodzę na dół, nie  czegoś jeść, bo talerz był we wzorki.  Tak ma. Musi być jednorodny. Inaczej jedzenie jest popsute. Pocieszamy się, że jego koleżanka z sąsiedztwa , nieco starsza ma podobnie. Więc to się zdarza. Podobno dzieci czasami wyrastają z takich dziwactw, ale skłonność do tego na pewno jest trwała./// Przypomina mi się moje dzieciństwo wśród ruin Warszawy i ciągle strupy na kolanach. Rożne odcienie ich brązu, pasja ich powolnego odrywania. ///  

PODYSKUTUJ: