wtorek

w Sztokholmie….leciałem szczęśliwie z moją przyjaciółką i gospodynią Basią, więc bezpiecznie. Znam Arlandę sprzed 30 lat, ileż razy ja tu bywałem, odbierałem i zawoziłem gości instytutu. Sam też stad ciągle latałem do Polski. Teraz lotnisko potroiło swoje rozmiary, ale wyjście na hale takie jak kiedyś i świetnie je pamiętam, jak tędy wychodził przerażony Mrożek, jako ostatni, ze słowami, zgubiono mi bagaże. Sam miałbym problemy ze znalezieniem autobusu do Sztokholmu. Z kupieniem biletu w automacie. Autobus z lotniska dojeżdża do T Centralen. Potem trzeba wsiąść a autobus miejski. Pięknie. Ale jak zapłacić , Polsce u kierowcy już nie kupisz biletu. Basia płaci komórką, mają jakąś aplikację. Bądź tu mądry.

Sztokholm pomału ale mozolnie układa mi się, trochę tak jednak się czuję, jakbym tu przybył po swojej śmierci.

Autobusy udekorowane nie flagami Ukrainy a tęczowymi flagami, w sobotę ma być parada równości.

Mieszkanie Basi, duży obraz na ścianie, który utkwił mi w pamięci, stół przy, którym gościliśmy Wajdów, Piotrek ówczesny mąż Basi, jest znanym operatorem filmowym. Basia podaje makaron z krewetkami a Wajdowie – nie jadamy owoców morza. Katastrofa. Jedli makaron z masłem.

Zakupy w dużym sklepie, polskie sklepy doskoczyły do szwedzkich a może nawet je przeskoczyły, nie do wiary. A pamiętam jak imponowały mi szwedzkie sklepy, gdy tu przybyłem w roku 90.

PODYSKUTUJ: