środa

ładny dzień, wyspany, Basia już oprowadza wycieczki po Sztokholmie.

Wczoraj zabawna scena na Arlandzie ,błąkaliśmy się szukając odbioru bagaży, mała toaleta, z jedną tylko kabiną, zamknięta, obok czeka pan w średnim wieku, nagle uśmiecha się do mnie – pan poeta- pyta. Mówi, że czyta moje felietony w Przeglądzie. Bardzo poruszony tym toaletowym spotkaniem. Kabina uparcie zamknięta, rezygnujemy, potem ruchomy chodnik, Basia wykłada się jak długa , na szczęście nic się jej nie stało.

Spałem nieźle chociaż słychać mruczenie miasta, u mnie w Międzylesiu cisza doskonała. Po południu przyjedzie po mnie Peter Mokrosiński, bliski znajomy z moich sztokholmskich czasów, świetny tu operator filmowy. Grywaliśmy zawzięcie w tenisa.

Bogaty dzień. Piotrek swoim nowym Porsche zabrał mnie do siebie, po co Ci luksusowe nowe, elektryczne Porsche, najdroższy model, dziwię się, mówi: wiem, że to dziecinne, ale miałem taki kaprys. Mieszkanie w bloku, ale z niezwykłym widokiem na odnogę jeziora Malaren. Świetnie nam się rozmawia, on ma masę pozytywnej energii, rozwibrowania… Opowiada o upadku szwedzkiego kina. Komercja zjada wszystko, jest coraz mniej czasu na robienie filmów, bo prędzej, to taniej. Odwozi mnie potem na Brommę do drugiego Piotra, malarza Piotra Krosnego. Małe mieszkanko, pracownia w pokoiku klatce, piętrzą się namalowane obrazy, na palecie jak słoje drzewa warstwy farby. Piotr roztrzęsiony bo mieliśmy za dwa dni jechać do zamku, nazwy nie jestem w stanie napisać poprawnie, bywałem tam, ale zmarł mu akumulator w Saabie staruszku. A on klepie biedę. Wspomagam go w sprawie akumulatora i daję mu 500 koron, a biorę za to mały, ale piękny obraz, zmieści mi się mam nadzieję w bagażu podręcznym. Sam nie wiem, czy to serdeczna szczodrość czy zachłanna perfidia. Spacer. Jakaż piękna okolica, blisko centrum a skały, jeziorko, las, to jest bogactwo Sztokholmu, miasto położone na wielu wyspach, nad jeziorem i nad morzem, zanurzone w zielni, przetykanej srebrnymi skalami. Wracamy do domu, Piotr podaje na dużym półmisku raki, płonące czerwienią zdaja się żywe. Źle się czuję z tymi rakami, zwierzęta najlepiej jeść nie wiedząc jak wyglądały za życia.

Metrem do Basi, paradoks, że chyba po raz pierwszy jadę sztokholmskich metrem, chociaż mieszkałem tu cztery lata a potem bywałem kilkakrotnie. Jeździłem tu zawsze samochodem. Płacę koronami, które znalazłem w pudelku w domu, przerażona ciemnoskóra kasjerka mówi, że strasznie jej przykro, ale są już nieważne. Pomyślałem, czas robi swoje nie tylko z naszymi ciałami, też z pieniędzmi.

PODYSKUTUJ: