środa

Wysłałem felietony i zrobiło się pusto w głowie. Próbuję pisać opowiadania, ale nie mam pomysłów. Wiele ciepłych reakcji po wydaniu „Albumu rodzinnego”.

Znajomi rozjeżdżają się po świecie, Floryda, Syjam, Nicea, a ja przykuty kajdanami do domu. 16 listopada, jadę na spotkanie do Szczecina, pociągiem, co najmniej sześć godzin, trochę długo, ale zawsze jakaś odmiana.

Wczoraj w Czytelniku mówiliśmy o upadki mitu Jana Pawła II. Znika więc ostatni autorytet. Ania Nasiłowska, prezes Związku Pisarzy, która zbiera podpisy pod listem broniącym kamienicy Johna, mówi mi, że szuka autorytetów, ale nikt jej nie przychodzi do głowy. Więc bierze nasze podpisy.

Święto zmarłych byłoby do zniesienia, gdyby było czerwcu. W listopadzie i bez tego święta, jest dosyć śmierci w opadłych liściach.

Słuchałem dzisiaj bajdurzenia Prezesa. Są obłąkani poczciwi, on jest złowrogi. Opętany nienawiścią. Mówi o całej opozycji jakby to byli zdrajcy A karą za zdradę jest śmierć. Umiejętnie jednak gra fobiami ludu, jest chory a Polska jest chora jego chorobą. Nie waham się i życzę mu by przestał istnieć.

Czytam „Dzienniki” Jana Lechonia, już niegdyś czytane, nic nie pamiętane. Zostało tylko wrażenie, że są mdłe, teraz nie jestem tak krytyczny. Smutek emigracji. Smutek impotencji twórczej. Był gejem , co nie ułatwiało mu życia. Dzisiaj w Nowym Yorku czułby się pod tym względem o wiele lepiej.

PODYSKUTUJ: