środa

Wysyłam felieton do Przeglądu. Jak zawsze punktualnie, jak zawsze solidnie. 4500 znaków. Już się nauczyłem swobodnie meblować tą małą klatkę. Pisząc do paryskiej „Kultury”, miałem wolne hektary, od 20 tyś do 30 tyś znaków do dyspozycji. W Rzeczpospolitej, gdzie się przeniosłem po śmierci Giedroycia, już tylko 16 tysięcy, co odczułem jako dyskomfort. Potem Newsweek, Wprost, już krótko, już wąsko, już ciasno. Wcześniej felietony w Twoim Stylu, w Zwierciadle, tam też male cele. Nauczyłem się żyć w więzieniu i się nim cieszyć.

Skończyłem powieść. 80 stron w komputerze, w druku pewnie 120. Tytuł jeszcze niepewny. Powinien być „Kwarantanna ” adekwatny, ale ileż teraz będzie takich tytułów. Jak nie być posądzonym o komercję. Książka składa się z dwóch części. Pierwsza, to monolog 40 latka, druga 70 latka, w czas kwarantanny, który tą pierwszą część właśnie pisze, opowiadając o życiu z trudną żoną, w tym trudnym i groteskowym czasie. Są w tej opowieści różne komplikacje, których się boję, bo ja nie jestem od komplikacji, ja jestem od prostoty.

Jak się czuję doszedłszy do końca? Ulga. Pieszczenie tekstu, poprawki małe dopiski, to wszystko przyjemność. Nieprzyjemność to Nnepewność, czy książka zasługuje na życie. Daję ją do czytania bliskim, ale to nie krytycy, tak zwani zwykli czytelnicy: nauczycielka, mechanik samochodowy, urzędniczka. Bardzo cenię takie opinie.

Napisała do mnie K. pracuje w Nowych książkach”, czytelniczka moich tekstów w Przeglądzie. Opublikowała tam recenzję z moich „Opiłków i okruszków”. Rozumna.

Z PiWu przyszła książka Łukasza Nicpana „Fajerwerki nad otuliną”, domyślam się, że poprosił wydawnictwo o wysłanie. Znamy się. Mój rówieśnik. Ceniony przeze mnie poeta. Skrzyżowanie dziennika i eseju. Przeczytałem już połowę. Świetne! Zazdroszczę mu serdecznie tej książki. Radość z tej lektury. Wkrótce do niego napiszę.

W sklepie w roślinami Florapoint, wielkie sklep, wielki wybór. Więc trudno wybrać i wielkie ceny, niestety. Więc kupujemy tylko kilka kwiatów, oszczędnie. Już nie tam, a w pobliżu domu kupujemy kalinę, by posadzić ją w miejscu bzu, który usechł. Mamy rój bzów, białe i niebieskie, zaczynają właśnie płonąć. Były małymi dziećmi, gdy je sadziliśmy dwanaście lat temu. A teraz takie dorosłe. To już tyle lat tu mieszkamy?

Franio ze swoimi przyjaciółmi konferuje w komputerze, stęsknił się za nimi, to też znak czasu.

PODYSKUTUJ: