sobota

Na marszu wolności w Warszawie. Jak zwykle mocuję się z własnym sumieniem, nie chce mi się iść, nie znoszę tłoku, a sumienie mówi idź. I w końcu idę. Wesoło i energetycznie, w blasku słońca, pod lustrem bezchmurnego nieba. Wpadam na sąsiadów z dziećmi. Na chwilę do kawiarni, potem dołączamy do pochodu. Spotykamy panią, która uczy ceramiki nasze dzieci, jak szalona w zespole gra na bębenku. U bram kościoła św Krzyża, ubrana na czarno grupka z transparentem, który głosi, że jesteśmy okupowani przez Brukselę. Wszystko oczywiście pod znakiem krzyżem. Tak, polski kościół wspiera siły mroku. I wypłukuje się z tego co moralne i mądre, traci resztki intelektualistów, którzy przy nim trwali.

Nie dochodzę z pochodem do Placu Zamkowego i wracam do samochodu, cudem udało mi się zaparkować obok Domu Braci Jabłkowskich . Idę placem Piłsudskiego, po raz pierwszy widzę na żywo pomnik smoleński, więc w kontekście otoczenia. I wbrew powszechnej opinii myślę, że jest ok, podoba mi się, jest nie inwazyjny, w dobrej malej skali, dobrze rozmawia z biurowcem Fostera, z hotelem Europejskim i z Grobem Nieznanego Żołnierza. Oceniam estetykę, a nie jak go stawiano.

PODYSKUTUJ: