Tenis o 11. Słońce i wiatr. Dobrze się czuję, pogodnie. Przed tenisem, posłaniec stawia przed drzwiami ciężką paczkę w czarnej otulinie i małą, to dzienniki Maraiego z Czytelnika. A duża to „Mimo wszystko”, 20 sztuk zbioru moich felietonów. Otwieram dopiero po powrocie do domu, więc po tenisie, niepewnie, jakbym zaglądał do pokoju bojąc się co tam zastanę. Z okładki wyziera moja poczwórna gęba, bardzo strapiona. Nie wiem czy polubię tą okładkę.
Dzień dziecka. Przybywają prezenty, które Antos i Franio sobie wymyślili. Antoś prosi mnie abym wygłosił uroczystą mowę, on wie jak ważna jest celebracja. Wygłaszam. Po czym jemy pizze w ogrodzie, jest z nami Dominik, przyjaciel Frania. To była moja inicjatywa by odmrozić Dominika.
Czytam swoje felietony. Jakby je pisał ktoś inny, do mnie jednak podobny. Zaskoczenie. Podobają mi się.