piątek

tenis przed południem, przewiany ciepłym wiatrem, oświetlony reflektorem słońca, czyste błękitne niebo.

Dzisiaj nieróbstwo, dużo siedzę w ogrodzie i żal mi go opuszczać.

Na rowerze do lasu z Franiem, Antos nie chce, obstawiony virtulanym światem, mało zainteresowany realnym, udało mi się jednak przegrać z nim w ping ponga. Lubię z nim przegrywać, przykrość mi sprawia wygrywać, co zresztą zdarza mi się coraz rzadziej.

Jurek Pilch nie żyje. A jak wczoraj graliśmy w piłkę z redakcją Polityki, wczoraj a tyle lat temu, że miałem jeszcze kondycję biegać po boisku. Graliśmy często w sali tuż przy Powązkach, co teraz się źle kojarzy. Nasza wspólna podróż do Krakowa. Ostro to pamiętam są wspomnienia rozmyte, mgliste i ostre, wyraźne. Parkinson go udręczył i upokorzył. Śmierć bywa w takiej sytuacji wybawieniem. Nie wierzyłem w świat, który tworzył w prozie.

PODYSKUTUJ: