piątek

rano w pobliskim oddziale mojego banku, przelewam pieniądze na lot do Grecji, a tak to dzień bez wrażeń, nie mogłem się na niczym skupić i niewiele słów złożyłem. Takie taplanie się w sobie, jak niemowlę w wanience.

Obiad w ogrodzie, taki obiad ma dodatkowy smak. Krewetki, które kupiliśmy u Kaszubki, która ma wyśmienity sklepik w centrum Międzylesia. Nie znosi PiSu, więc chętnie u niej kupuję, natomiast pani Jagoda w warzywnym pisówa, ale miła, i zawsze daje dzieciom cukierki, więc wybaczam jej.

A dzieci to słodkie, to nieznośne, Antoś ma swoje kosmiczne kaprysy, gramy w ping ponga, Franio się uczy, nie za bardzo mu to nie idzie, łatwo się zniechęca.

Brakuje mi trzydziestu tysięcy znaków, by skończyć opowieść mojej bohaterki, w powieści, która nadal nie ma tytułu, tak bardzo nie mam tytułu, jakbym miał go już nigdy nie wymyślić. Moja 19 latka popadła w zupełną bezradność i nie wie co ma dalej mówić. Kusi by na tym zakończyć historię i dać jej święty spokój, ale jakaś puenta jest konieczna. I nagle myśl, a może nie jest konieczna.

PODYSKUTUJ: