niedziela

wczoraj, a właściwie już dzisiaj, gdy około drugiej w nocy położyłem się spać, uświadomiłem sobie, że w sobotę nie napisałem na blogu nawet jednego słowa. Bo miniony dzień był bez wyrazu, chociaż z wieloma wyrazami, bo przy komputerze.  Ewa z dziećmi była u mamy, która choruje, ale tylko na jeden dzień. Choroby polują na nas wytrwale. Mój dobry kolega, profesor socjologii, lubię go, ma oryginalne widzenie świata grywamy w tenisa, jest po udarze. Był w połowie sparaliżowany, ale już jest lepiej .

A w nocy znowu miałem sen o mojej jakieś niemożności. Najpierw na lotnisku, nie mogę zdążyć na samolot. Po czym okazuje się, że już odfrunął i muszę lecieć do Warszawy przez Nowy York, w sumie 16 godzin. Potem siedzę w jakieś ławce i nie potrafię odrobić lekcji. Budzę się się z ulgą, by się zamartwić, że już jest tak późno.

Przed zaśnięciem opowiadam Antosiowi o Mickiewiczu, zdaje się wszystko rozumieć, po czym nagle mnie pyta – czy były wtedy samoloty?

Przeczytałem niemal 250 zestawów wierszy na poetycki konkurs, ogłosiła go biblioteka w pewnym małym miasteczku. Nie ma niczego co by było wybitne, czy bardzo dobre. Ale są ciekawe wiersze.  Porusza mnie jaką potęgą jest duch czasu. Niemal wszystkie wiersze pisane są w podobnej poetyce, rozbicie formy, luźne skojarzenia, połączenie futuryzmu dadaizmu i surrealizmu. Co było kiedyś awangardą, jest już chlebem powszednim.

 

PODYSKUTUJ: