O trzeciej w nocy korespondencja z Tomkiem Kozłowskim , on w Kalifornii. Szykuje się do bicia rekordu świata w wysokości skoku, czyli z 45 km. Wymieniamy się bólami duszy. Ma dramat z rodziną, której nie wpuszczono do Stanów, a żona Paulina jest po wycięciu tarczycy. Tomek, zapalony skoczek spadochronowy, ma na koncie tysiąc skoków, piszę: zazdroszczę ci tych skoków , jak ci źle to skaczesz, a to diametralnie zmienia perspektywę. Odpowiada: tak, tam wysoko jest zupełnie inaczej.
Wstaję wcześnie jak na siebie, by obejrzeć Australian Open. Dosyć łatwa wygrana Djokovica z Tsitsipasem, więc mało emocji. Jedyne poruszenie, że po zwycięstwie, ten twardziel, przez pięć minut płakał i nie mógł przestać.
Lepszy humor, bo mimo niewyspania, udało mi się napisać niezłe opowiadanie. Zacząłem od byle czego, a potem nagle przyszedł pomysł.
Ciekawa refleksja w książce Kacpra Pobłockiego: „Dziś definiujemy siebie poprzez autentyczność. Staramy się tak dopasować naszą obecność w przestrzeni publicznej, aby wyrażała, wewnętrzne, prywatne „ja”. W świecie przed przekroczeniem progu współczesności, nikt w ten sposób nie myślał. Nikt nie chciał być „sobą”. Wszyscy byli zamaskowani. ”