wczoraj bez Ewy i dzieci, dużo przy komputerze, ale niewiele z tego wynikło słów. Zacząłem jednak pisać kolejne opowiadanie dla dzieci, co poprawiło mi nastrój. Do Promenady na film „Trzy bilbordy…” Bardzo dobry, ale nie arcydzieło, brakuje metafizyki. Wszedłem w ten świat i zapomniałem o sobie, a też po to chodzi się do kina. W galerii handlowej jakiś kulturalnie wyglądający facet z dzieckiem, obszedł mnie dookoła, jakby się upewniał i powiedział mi – dzień dobry. To zdarza się dosyć często, że ludzie mnie rozpoznają. Zastanawiam się, czy sprawia mi to przyjemność. Jednak tak. Tak często czuję się nikim, że potrzebuję czasami potwierdzenia, że jednak jestem kimś. Więcej w tym kompleksów niż pychy.
Urodziny Ewy, mojej żony, a niemal wczoraj miała 25 lat, wtedy ją poznałem dwadzieścia lat temu. Czas oszalał. Idę rano z kwiatem w asyście Antosia i Frania, śpiewamy całkiem zgodnie sto lat, jakby to był interes żyć tak długo.
Na kolację do dawnej hali Gwardii, zmienionej w wielką jadłodajnię. Byłem tu, gdy jeszcze była areną sportową na wiecu Stana Tymińskiego. Niesamowity był to spektakl , zapowiadający polski faszyźmik, miałem nieodparte wrażenie, że to wiec w Niemczech z lat 30. Tłum o specyficznym obliczu, strasznie mieszczanie z wiersza Tuwima, wychodząc z tego spektaklu szeptał – Żydzi, Żydzi…. To była zapowiedź tego co jest teraz.
Nie spodobało nam się tam za bardzo i pojechaliśmy do hali Koszyki, przerobionej na raj gastronomiczny. Bardzo elegancko, masa knajp, knajpek i restauracji, Antoś był uparty na pizze, więc poszliśmy do włoskiej restauracji. Antoś rządzi, a przecież to nie były jego urodziny.
Ania Janko przesłała mi cytat z dzienników Marii Dąbrowskiej, z pełnego wydania, co przegapiłem. Pani Maria napisała:
29 maja 1964 roku”
“o piątej przyjechali Jastrunowie z trzynastoletnim jedynakiem Tomkiem” –
Ja z tej wizyty w Komorowie pamiętam chyba tylko jej małego pieska.