czwartek

U Elżbiety Ficowskiej, byłem tu już dwa razy, może trzy, ładne mieszkanie w eleganckim apartamentowcu. Przy kortach Warszawianki, gdzie przez tyle lat grywałem w tenisa. Teraz przy górnych kortach budują duży hotel.
Z Elżbietą jak zawsze szczerze, opowiada swoje życie, jak pisze się powieść opartą na faktach. Ma 79 lat. Wygląda na 60, fizycznie i psychicznie. Elżbieta miała sześc miesięcy, gdy wywieziono ją potajemnie z getta,
została przewieziona na aryjską stronę w drewnianej skrzynce, ukrytej na wozie pełnym cegieł. Jej metryką jest rebrna łyżeczka z wygrawerowanym imieniem i datą urodzenia, Matka zginęła w obozie, ojciec na warszawskim Umschlagplatzu – zastrzelony na peronie w chwili, gdy odmówił wejścia do wagonu. Została adoptowana i wychowana, przez położną współpracującą z Żegotą i z Sendlerową. Ale nic a nic o tym nie wiedziała, o wszystkim dowiedziała się przypadkiem dopiero jako 17-letnia uczennica.Opowiada mi jaki to był szok, gdy dowiedziała się, że jest kimś innym niż myślała.
Poeta Jerzy Ficowski był jej mężem, znawca Cyganów, wędrował z ich taborem po wojnie, odkrywca Papuszy, członek KORu. Zmarł 14 lat temu. Piękne obrazy Wojtkiewicza na ścianach. Cenię tego malarza. Reprodukcja jego obrazu „Porwanie królewny”, wisiała na przeciew mojego łózka w moim pokoju dziecinnym.

PODYSKUTUJ: