nie moglem się już nawet wykąpać, ogolić, przebrać. Leżę, myśli, niektóre przywołuję, częściej przychodzą same, by mnie dręczyć.
Franio pokazuje mi samolot jaki zrobił z klocków, wyjaśnia co czemu służy. Śliczny, słodki chłopczyk. Antoś woła radośnie na mój żałosny widok- o tata! A ja czuję jakbym był już martwy. I tak wyglądam w lustrze.
Ewa schowała część moich leków, w dobrej wierze zabrała mi wolność wyboru, tę formę bardziej cywilizowaną ewakuacji z ciała, które mnie zawiodło. Nie mogę jej tego darować. Ani zmusić by oddała mi ten skarb bezcenny.
Część odnajduję. Jaka ulga.
W głębszej depresji każda chwila boli. Jakby kawałek duszy odkleił się i ranił.
Dzwonię do Daniela, mojego dorosłego syna. Serdeczna rozmowa. Wspiera mnie, ale nie zmienia to istoty rzeczy. A w tej istocie jest jakaś poplątana makabra.
Przypominam sobie jak był dzieckiem. Takim ładnym. Antoś do niego teraz podobny. Tylko ma trudniejszy charakter.
Łatwiej być mi teraz z literami, niż z moimi dziećmi, których głosy słyszę. Jakbym się bał na nich patrzeć, ich słuchać. To lęk przed życiem, przed którym chcę uciec.
Idę na dół, niby zrobić sobie herbatę, a tak naprawdę popatrzeć na dzieci, jak oglądają telewizję. Jakbym chciał zapamiętać ich buzie na wieczność.
nocna , serdeczna rozmowa z Ewą, próbuję jej wytłumaczyć swoje stany takie trudne do pojęcia, też dla mnie kiedy w nich już nie jestem. I skąd ta siła pragnienia nieistnienia. Przy okazji dowiaduję się, że jesteśmy ze sobą już 19 lat. Nie do wiary
A przecież nie mam wątpliwości, że jutro obudzę się przygnieciony wielkim głazem i zacznie się od rana udręka Syzyfa. I tak będzie mi żal snów.
Już prawie pierwsza w nocy, nadal fatalnie się czuję, miotam się w sobie, to chyba wielki błąd, że zdecydowałem się na jutro.