Znowu w Wigrach, i znowu jemy obiad z niezwykłym widokiem na kościół i klasztor.
Kajakami Czarną Hańczą, kaczki z małymi i łabędzie z szarymi „brzydkimi kaczątkami”. Matka podpłynęła do nas, wyciągnęła szyję i groźnie zasyczała. Co za odwaga, przecież kajak dla łabędzia, to jak dla człowieka dwugłowy słoń.
Kłopoty z Internetem więc wysyłam wcześniej felieton do „Przeglądu” i do „Zwierciadła”. Ulga, że mam to z głowy i mały niepokój o felieton do „Zwierciadła” , o „Roku myśliwego ” Miłosza, czy nie jest zbyt rozczochrany, nie mieściłem się w okienku czterech tysięcy znaków.
Franio w Gołdapi, w restauracji o banalnej nazwie Turystyczna