Odwilż

Odwilż

  Budzi mnie rano tupot stóp Antosia … już wróciłeś tata? Wiem, że wczoraj czekał na mnie przed zaśnięciem. Głowę mam ciężką,  za wiele było wrażeń późno w nocy… Za oknem odwilż… jakiś smutek umierania śniegu, zapamiętany jeszcze z dzieciństwa…  W nocy z dachu naszego domu zeszła lawina – taki sam odgłos kiedy schodzi w górach. Obudziłem się z niepokojem, przed laty w Tatrach o włos, a zabrałaby nas lawina. Zapach lęku był wtedy przesiąknięty wonią śniegu. W samochodzie mówię do Antosia – bardzo bym chciał poznać twego kolegę Mateo. Przy bramie spotykamy jakiegoś chłopca z mamą. Woła coś radośnie do Antosia. -Jak masz na imię? – pytam. – Mateo -odpowiada.  Jak szybko w przedszkolu spełniają się marzenia. Matka mówi do niego po włosku, stąd to imię… Magia tego języka…Dzisiaj wszyscy spóźnieni w przedszkolu. Święta.     Ledwie dokuśtykałem do Krokodyla na Rynku Starego Miasta. Ta moja dosłowna „pięta Achillesowa” coraz bardziej mi dokucza… Szkodliwość sportu bywa czasami dotykalna. Zziajany, okulawiony, spóźniony….w szatni spotykam Wojtka Eichelbergera. Z nim to nawet godnie się spóźniać… ale mało kto dotarł na czas… więc czas spokojnie czekał. Wojtek po wielu latach, po kilku synach,  rozstał się Joanną… z jej inicjatywy, ale chyba odkrył, że to nie był zły pomysł. Kolejny dowód, że nie ma mądrych na własne życie, chociaż są mądrzy na cudze.   Mówi: – Najciemniej bywa pod latarnią… Rozmawiamy jak bliskość swego życia, powoduje, że nic prawie nie widzimy… i nie ma na to mądrych.  Rozmawiamy jak bliskość swego własnego życia, powoduje, że  nic prawie nie widzimy.. i nie ma na to mądrych. Przy okrągłym stoliku z czwórką internetowych dziewcząt. Trzech internetowych młodzieńców zawiodło… Śpiewają niezwykłe kobiety z naszych okładek: Dorota Miśkiewicz, Olena Leonenko, jest świetny gitarzysta Marek Napiórkowski… jest w końcu Kasia Miller… po raz pierwszy,  nie,  po raz trzeci w życiu, widzę ją naprawdę zdenerwowaną… Grzegorz Jankilewicz…. nasz właściciel z Napiórkowskim towarzyszy Kasi – w końcu w Kijowie był dobrym pianistą. Który pianista zrobił taką karierę jako biznesmen? Jak rozrosła się nasza firma przez ostatnie lata… My z redakcji „Zwierciadła”, ze zgrozą widzimy, że nie znamy już połowy ludzi… Oni, obawiam się, nie znają nas tak samo. Nakłoniony niemal siłą by coś powiedzieć publicznie,  mówię m. in. o niebezpieczeństwach sukcesu… Jakby porażka nie była jeszcze gorsza.     Wczorajszy dzień – jak nie zapiszę się go szybko,  już po kilkunastu godzinach zastyga jak glina.  Opis po czasie bywa bardziej składny, lepszy literacko, ale jest mniej autentyczny.  Nie ma tych pęknięć, potknięć, żyłek na wierzchu, siniaków i błędów…   Rano wygrywam 6 – 4 z Łukaszem… po raz pierwszy od wielu miesięcy… nauka z Maximą nie poszła w las, a poszła ta nauka do mojej dłoni.  Rakieta, którą od niej kupiłem, ma jednak w sobie skrawki pamięci turniejów, w których brała udział. Wysyłam jej do razu SMS’a – cieszy się chyba naprawdę.  Chociaż, kiedy grałem z nią kilka dni temu i byłem bliski wygrania gema, minę miała nietęgą.  A Łukasz przeżył porażkę nadzwyczaj jak na siebie godnie.  Rzucił tylko pod nosem: „zacząłeś krzyczeć po niektórych piłkach, co mi przeszkadzało". W szatni jak zwykle intymne rozmowy, mówi jak odpada od współczesnej cywilizacji, ja na to, że jednak martwi mnie jego „nie – internetowość” , dzisiaj jak traci się jedno ogniwo łańcucha, to traci się szybko cały łańcuch… Wie o tym , ale nie chce , po prostu nie chce rozproszenia uwagi. Może ma rację, jest skoncentrowany na sztuce, chociaż i tak część czasu zjada mu jego  mała, ukryta depresja. Nie na tyle ukryta, by nie wiedział o niej. Mówi, że weszliśmy w okres życia,  kiedy pewne wyciszenie jest przywilejem… -Mnie to nie dotyczy –mam ochotę uśmiechnąć się, ale mi nie wychodzi.  Trochę mu zazdroszczę. A on mi – mówił o tym kilka dni temu… Tak najbardziej zazdrościmy innym tego,  czego sami nie mamy. Daję mu nowy tomik „Jakby nigdy nic”. Zachwycony okładką. Wiem, że przeczyta uważnie i czule – równie czuły na prozę, jak na poezję i esej, co rzadkie u malarzy… Odbieram becikowe…w ostatniej chwili… zagapiłem się. To znak, że nie przymieramy głodem. Wcześniej brakowało jakichś papierków, u nas wszystko od razu obrasta w stemple biurokracji. W blaszaku pusto… tylko robotnicy łatają betonem jakąś dziurę…urzędniczka czyta mnie w „Zwierciadle”, pewnie dlatego  nie przepadł „dar Giertycha” .   Potem na Malczewskiego z Olgą Lipińską omawiamy miniony rok dla pierwszego programu Radia. Pójdzie ostatniego dnia grudnia,  po 18. To dla mojej żony, ja nigdy siebie potem nie oglądam i nie słucham.  Po co irytować się sobą -wystarczy, że irytują mnie inni. Lubię Olgę, ale okropnie jest rozkapryszona, krucha i pełna różnych rozpaczy…wybitna humorystka. Podobnie przecież Mrożek… tak jest z tymi, co potrafią rozśmieszać innych. Olga przy całej swojej arystokratyczności w sposobie bycia i w wymaganiach, jest socjalistką szczerą i oddaną. Zdarzają się w ludzkiej przyrodzie takie sprzeczności… Okropnie przykładamy Prezesowi,  szaleństwom PiSu i kościołowi… nie zgadzamy się tylko w jednym – jestem optymistą… mimo wszystko,  Ona widzi ciemno… Prowadzący Przemysław Szubartowicz śmieje się – pamięta mnie jako ciemnowidza. Właściwie wszystkie moje mroczne przepowiednie wobec Polski się sprawdziły. Byłbym łajdakiem wobec ojczyzny, gdybym to kontynuował…

PODYSKUTUJ: