Niedziela

Niedziela

 Dzień wyglądal niewinnie chociaż parno ..Ewa do lekarza Franek ma od trzech dni ma małe o opuchnięcie na głowie, pewnie od jakiegoś uderzenia…Ja z Antosiem na hulajnogę i rower… Parno..  potem próba koszenia trawy, ale jest za mokra.  Ewa dzwoni … Franek ma pękniecie czaszki, będa mu robić tomografię…Zaraz jadę by do szpitala ….     Wracam do domu przed północą. Gaszę silnik w garażu i kołyszę się w sobie, jak po jakiejś szalonej wyprawie. Krążyłem między domem, a szpitalem…Upychałem Antosia u sąsiadów, .chroniąc siebie przed serdeczna histerią cioci w telefonie i rozchwianiem psychicznym żony.   Tomografia wykazała dwa pęknięcia czaszki po obu stronach głowy…i niezły krwiaczek. Lekarz już go usunął. Ale nie ma zmian. Więc spokojnie.. Naprawdę poczułem wzruszanie, gdy z Anosiem  mokrzy i spóźnieni – znowu chmura się oberwała nad Warszawą – szliśmy korytarzem szukając tomografii….- O wózek Frania!- zawołał Antoś.- Ja bym przegapił. .Stał ten wózek samotny i przez to smutny…Nagle w korytarzu pojawiło sie ruchome łóżko, na nim malutki Franio, podłączony do jakiejś aparatury i głęboko uśpiony.   Jestem w takich sytuacjach przerażająco spokojny i chłodny,  co moja żona bierze za brak wrażliwości. A ja tylko ją (wrażliwość)  opancerzam by móc działać. I patrzę w oczy faktom, a nie zadręczam się tym co mogło by być. Więc jestem szczęśliwy, że wyniki badań są dobre ,  że  będzie dobrze. Ewa roztrząsa wydarzenie z rana… Antoś nagle chwycił na Frania w pół i zaniósł go po krętych schodach na piętro..(  z tą głowką juz biedną,  o czym nikt z nas nie wiedział) . Nie przyszło mi do głowy , że wpadnie na taki pomysł. więc nie dopatrzyłem…Po prostu Franek nagle zniknął,  objawił się zaś na piętrze w świetnym humorze. Winowajca pytany, zaprzeczył, że to on… Ewa w szpitalu trzyma na kolanach malucha z głową w bandażach i rozważa, co by było gdyby Antos go wypuścił. I jak mogłem do tego dopuścić.  Ale nie wypuścił. Natomiast Franio ma rozwaloną głowę, nie wiadomo jak i gdzie . I jakby załatwił się dwa razy ! I nie wiemy jak to się stało…  Los kpi zawsze z nad- opiekuńczych matek…     Szpital na Niekłańskiej robi dobre wrażenie…Ja zawsze spodziewam się najgorszego po polskich szpitalach, więc jestem czasami pozytywnie zaskakiwany.  Ale musi być zawsze jakiś wiórek  w  w polskim  oku…Antoś jeździł na korytarzu izby przyjęć na hulajnodze , nie wariacko, powolutku…Jakaś jejmość tam zarządzająca rzuciła się na niego chwyciła za hulajnogę gromkim głosem wołając , że nie wolno…Mówię – spokojnie, znam kraje gdzie personel lekarski jeździ na hulajnogach. To prawda. I po co od razu agresja i gniew… nie można spokojnie i kulturalnie. Nie można . Pani to na pewno codziennie słucha Radia Maryja i wielbi Prezesa. Wołam wesoło…Oj…zmiotło babę ..Potem raz jeszcze na nią wpadamy z Antosiem, piorunuje nas wzrokiem, a ja słodko się uśmiecham…słodycz im trzeba lać na rany..  dla nich uśmiech… to sól…   Potem jak niosę worek z pościelą dla żony, lekarz mnie poucza, że szpital to nie hotel… Ale pogodził się że hotel, więc nie narzekam …   Te biedne matki i nieszczęsne dzieci – ale matek mi chyba bardziej żal.        A jutro zabieranie mojej matki ze szpitala ..Szpitalne obcęgi zaciskają się.

PODYSKUTUJ: