wtorek

dobrze tu sypiam, pewnie ze zmęczenia….Karolina 88!lat jedzie do szpitala Hadasa, gdzie wózkiem rozwozi chorym dzieciom książki ze szpitalnej biblioteki, Mówi, że ma coraz mniej pracy, dzieci żydowskie już nie czytają książek, a kiedyś bardzo dużo czytały, teraz telewizja i gry, za to czytają dzieci arabskie, których sporo w szpitalu.

Zaraz do Tel Awiwiu.

Już po północy, męczący ale bogaty dzień….autobus do Tel Awiwu , przystanek blisko miejsca gdzie mieszkamy, jedzie na zasadzie autobusu miejskiego, niecała godzina, z dala widać wieżowce Tel Awiwu, ale one się rozmnożyły od mojego ostatniego tu pobytu. Wędrówka pieszo z przystanku do Museum of Art, dużo pytania ludzi o drogę, Ewa nie lubi bo nieśmiała, ja nie lubię bo to sytuacja podrzędna, ale wszyscy tu bardzo uczynni i chętni do pomocy. Upał aż parzy, a ja kulejący dziad, ale dzielnie pruję do przodu…Spotkanie z Łukaszem Konopą, mieszka tu od lat, reżyser dokumentalista, zrobił niedawno film u ugandyjskim zbrodniarzu, który był zarazem mordercą i ofiarą, porwany gdy był dzieckiem przez oddział oprawców i wychowywany na oprawcę. Jemy obiad, mówi wiele ciekawych rzeczy o politycznej sytuacji w Izraelu, kelnerka młoda dziewczyna, gdy dowiedziała się, że jesteśmy z Polski pyta nieśmiało, czy sytuacja polityczna w Polsce, wie ze jest zagrożona demokracja, przekłada się na ekonomiczną, potem pytam, czy nie boję się, że wyrzucą nas z Unii. Odpowiadam, że boję się. Potem autobusem na plażę. Chociaż to brzeg wielkiego miasta, nie tak tłoczna jak w Karwii, las hoteli wieżowców na brzegiem, morze jak ciepła słona zupa, ale rozkoszna odmładzająca kąpiel. Autobus wywozi nas w „las”. A mieliśmy jechać do centrum handlowego w samym sercu miasta, skąd nasz autobus do Jerozolimy.
Na dodatek okazuje się, że już wyczerpaliśmy limit na naszych plastikowych elektronicznych biletach a nie ma gdzie tego doładować. Turystyczny kraj i skazują przyjezdnych na jeżdżenie na gapę. Wsiadamy w dobry autobus i już jesteśmy blisko celu, gdy wsiadają kontrolerzy. Szczęśliwie był przystanek i salwujemy się ucieczką. Do celu mamy dwadzieścia minut piechotą, wiec nie na gape, las wieżowców zapala swoje świtała , niezwykły widok.
Malutki przytulny Mac Donald, dzieci nareszcie szczęśliwe. Szukamy automatu do doładowywania biletów przy centrum handlowym gdzie większość autobusów kończy swoje bieg i dziesiątki przystanków ale automatu nigdzie nie ma. Nie ma i już. Zaczepiamy młodego chłopaka, świetnie mówi po angielsku, ale równie dobrze po rosyjsku. Jego rodzicie przyjechali tu z Ukrainy. Nie wie, gdzie mogą byś automaty, ale proponuje, że doładuje nasze bilety ze swojej komórki. Nawet nie pyta czy mamy gotówkę by mu oddać. Niewiarygodne. Nie mamy dokładnej sumy, macha ręką na kilkanaście szekli. Gładka podróż do Jerozolimy już nie na gapę. Spacer pod górę do domu. Świecą się oczy bezdomnych kotów, których tu bez liku.

PODYSKUTUJ: