wtorek

W przychodni, u ortopedy. Miły człowiek, siwy jak ja, mili ludzie ładują nas pozytywna energią. Moje biodro jeszcze nie nadaje się na operację, drugie też się już psuje. Czyli to co już wiedziałem. Terapia i pastylki. Jakbym już nie łykał ich bez miary. Ta przychodnia jakoś mnie zawsze stresuje, czuję się jak w fabryce chorób, zaplatany w sobie i zepsuty. I te odległe terminy, czasami humorystycznie odległe. Na ortopedę czekałem tylko miesiąc, ale po protekcji, zajmując miejsce pewnie komuś bardziej potrzebującemu.

Kryzys na granicy pchnie wojną, tylko pachnie, Kaczyński zaciera małe łapki, prosty naród poczuje się zagrożony i przytuli się do władzy. I skoczą słupki poparcia dla PiSu. To może być wsparcie podobne do tego jakie dostał PiS po katastrofie smoleńskiej. Są nie tylko przebiegli, maja też szczęście.

Dzisiaj przekroczyłem 300 stron w zbiorze opowiadań. Co to wszystko jednak warte? Pewnie jedna trzecie będzie do wyrzucenia.

 

 

 

 

PODYSKUTUJ: