wtorek

Pisze Marysia z Paryża. Jest na chemii. Tyle chorób wokół, że aż głupio być zdrowym. Ja się łudzę, naiwny, że moja depresja zabiera przestrzeń dla innych chorób. Jak spotyka się znajomego po latach powinno się pytać – jesteś na chemii?

Dzisiaj gorąco, ale nie upalnie, jadę na miasto autobusem i dobrze mi. Bo czuję się normalnie, a więc zwykle nie czuję się normalnie. Na początku cztery osoby przy stoliku, z Krysia Koftą, która jak zawsze króluje. Tyle osób powinno być zawsze przy stoliku, jak jest więcej, niknie gęsty kontakt. Przy sąsiednim stoliku widzę Grzesia Bogutę, je obiad, obok niego kula. Nie widzieliśmy się kilkanaście lat. Jeden z kierujących Niezależną Oficyna Wydawnicza w latach 70 o 80. Niewysoki, ładny, żywy jak srebro, sprawny, jak zawsze odruchowo poprawia okulary. Przysiadam się na chwilę. Wszczepili mu sztuczne biodro. No tak, rozsypujemy się. Mówi, że ma dosyć, że chce wyjechać z Polski na stałe.
-Popatrz – mówię – jak bezpieka namawiała nas na wyjazd na zachód, odmawialiśmy a teraz co się porobiło?
Mówi, że jak mu proponowali wyjazd zawsze mówił, jak wy pojedziecie do Moskwy, ja wyjadę na zachód.
Teraz jest jakoś bardziej obrzydliwie, jakby całe zło wypłynęło z naszych trzewi.
Grześ ma żonę Angielkę, która ma córkę z pierwszego związku, jest mulatką i od dwóch lat ciągle spotyka się w Polsce aktami agresji.

PODYSKUTUJ: