Wczoraj, kajakami Czarną Hańczą. Wiruję wokół chmurki granatowych owadów, to chyba jętki, wydają się skrzyżowaniem motyla i ważki, dostojne białe czaple, łabędzie z małymi, kaczki z potomstwem, nie płoszą się, przyzwyczajone do kajaków.
Mecze piłkarskie w telewizji, gimnastykuję się ze stacjonarną anteną by złapać obraz, przybierając czasami dziwne pozy.
Dzisiaj wysyłam felietony do Zwierciadła i od Przeglądu.
Kąpiemy się w jeziorze. Wieczorem do Kingi i Łukasza na małą kolację na tarasie. Łukasz namiętnie i z wielką wprawą , zabija packą muchy, nawet te siadające na jedzeniu, jedną ukatrupił na serze. Przypomina starego emerytowanego generała, który zdziwaczał na starość. Ale rozmowa z nim zawsze żywa i interesująca. Kinga w swoich kolorowych strojach, moduluje słowa, cenię jej zmysł anegdoty. Wracamy do domu polna drogą, zmierzcha, odprowadza nas piesek przydrożny, konie na pobliskim polu zwabione naszymi krokami biegną do nas. Parskają.