Budzę się za wcześnie w otulinie złych myśli.
Wysyłam felieton do „Przeglądu.” Czy to pismo przetrwa epidemię i kryzys? Potem do naszego city, bankomat, wystukuję pin, wirusy uciekają spod moich opuszków. Wokół pusto, cicho, jakaś starsza kobieta omija mnie szerokim łukiem, owinięta szalikiem na ustach.
Czytam i poprawiam swoją nową prozę, 50 stron. Może nie jest to takie złe, jak mi się zdaje.
Wpada Robert, jedzie z synem do siebie na wieś, ogląda mojego citroena, ofiarował się, że wymieni progi w staruszku. Po przyjacielsku, za darmo. Weźmie samochód w piątek. A przecież to pięć godzin ciężkiej pracy.