sobota

wczoraj z dziećmi do wieczora, rozdawanie nagród, czytanie przez nich wierszy i prozy, najsłodsze maluchy, na scenie niektóre rozedrgane, niektóre pewne siebie. Występy artystyczne, potem powadzę warsztaty literackie. Ostrzegam ich, z pisania trudno żyć, łatwiej na nie umrzeć. A pan żyje, mówi jakaś dziewczynka. Ale ledwie, ledwie – ja na to.

Potem kilka słów z prezydentem miasta.

Wieczorem Jola przyjeżdża po mnie i zabiera mnie z mojego apartamentu, w tym hotelu co roku zawsze dają mi apartament, co mnie śmieszy. Ciemno, Pada deszcz, ale ciepło i serdecznie rozmawiamy. Niewielka wieś i wielka ich posiadłość. Wszystko z gustem urządzone. To trochę jak pański dwór, zanurzony w wielkim ogrodzie, a z tyłu wieś, ale całkiem dostatnia. Barry Anglik, trochę jowialny , dowcipny, inteligentny. Przy świetnej kolacji, którą sam przygotował opowiada jak muzułmańscy imigranci są dramatem dla Anglii, jak się nie akomodują. Ale to zupełnie innym sposób myślenia i mówienia o tym , niż mówią nasi narodowcy. Skrajność sądów naszej prawicy, zabiera pole do normalnej dyskusji. Pytam Barryego: powiedział byś to w BBC. A skąd łapie się z głowę , polityczna poprawność.

Budzę się w szarej mazi depresji. Trudne śniadanie z gospodarzami, bo słowa nie chcą wychodzić mi z ust, potem znowu śpię, budzę się przed południem, i już lepiej mi, też bo pisze. Taki ze mnie gość. Z dala przez drzewa prześwitują stawy rybne.

Przetarł się i pękł mi pasek od zegarka, a był całkiem młody, przygnębia mnie to, ile ja mam w środku takich „pasków”, które są już przetarte i zużyte.

Fotografia na ścianie , ten łysiejący mężczyzna , to lekarz, ojciec mojego ojca, a pradziadek Joli. Nie było by nas bez niego. Inne jego zdjęcie z córką Ireną na kolanach, nie mógł wiedzieć, że ona też będzie kiedyś lekarką, i że pojedzie bydlęcym wagonem do Treblinki na śmierć.

Jakie to szczęście, że nie znamy przyszłości naszych dzieci.

Deszcz przez cały dzień, więc w domu gościnnym, próbuję pisać, w myśleniu cały jestem jak zebra w czarne i białe paski. W takiej sytuacji przesadnie rośnie rola jedzenia.

mały spacer w mżawce, tuż obok wielkie stawy rybne. Słońce krwawo zachodzi. Co za spektakl. Jakiś karp skoczył w wodzie i błysnął skrzelami.

Kolacja pyszna i ładna, jak wszystko w tym domu, ale na tych moich prochach mózg pracuje ociężale, i czuję się z angielskim, jak ze źle dopasowaną sztuczną szczęką. Więc przy kolacji trochę rozkoszy, a trochę męki. Barrego zdumiewają polskie paradoksy, po kolei, w Polsce jest tak wielu świetnych lekarzy, a szpitale są tak kiepskie. I tak po kolei wylicza….Mówię – to nieumiejętność organizacyjna, nie -umejętność wyznaczania reguł gry, polska skaza, Jacek Santorski, gdy z nim rozmawiałem, nazwał to folwarcznym sposobem zarządzania.

PODYSKUTUJ: