sobota

czyli szabat. W Jerozolimie wszystko zamiera, wszystko zamknięte. Nie funkcjonuje nawet komunikacja. Marek Janai przyjeżdża do nas, znakomity malarz, świetny artysta, niezwykły, głęboko mądry człowiek. Miał 10 lat gdy wyjechał z Polski, mówi po polsku z trudge i z wielkim namysłem co dodaje wagi jego słowom. Rozmawiamy o politycznym dramacie Izraela, mówi my nie tylko czujemy oburzenie i wstręt, jest też lęk. Marek jedzie samochodem do Tel Awiwu, zabieramy się z nim. Tel Awiw to inny kraj, mówi, jak tu przyjeżdżam czuję się jakbym jechał za granicę. Podwozi nas do Jaffy, stare miasto, gdy Tel Awiw jest nowy, nadmorska Jaffa stała się jego częścią, ale jest inna i jakoś osobna. Male ale piękne stare miasto, ciasne uliczki wznoszą się na wzgórze. Morze, port, deptak nadmorski. Obiad w arabskiej restauracji, kelnerzy uwijają się jak w ukropie, jeden bez pytania stawia nam trzydzieści miseczek, a w każdej inna potrawa i humus i oranżadę w wielkim dzbanku, pyta co zamawiamy, okazuje się, że to tylko przystawka. Poprzestajemy na przystawce. Potem plaża, wysoka fala, obok nas rozkładają ręczniki Polacy. Ale język, który tu się słyszy najczęściej po hebrajskim to rosyjski. Żydowska emigracja z Rosji, ale też turyści z Rosji, bo nie potrzebują tu wizy. Trzy godziny na plaży, zajeżdża po nas Łukasz, restauracja, ja piwo, dawno mi tak nie smakowało piwo. Zawozi nas na dworzec autobusowy, dworzec monstrum, siedem pięter, ponury labirynt, wyjątkowa obrzydliwość….Jerozolima, noc, kończy się się szabat, wyroili się religijni w czarnych strojach, niektórzy w futrzanych czapach na głowach, inny świat. Zabłąkanie na dworcu centralnym, ale jakimś cudem łapiemy dobry autobus.

PODYSKUTUJ: