budzę się i czuję się normalnie. Nie do wiary, obmacuję siebie, oglądam ze wszystkich stron. Biorę prysznic, nadal nieźle, czyli dobrze…nie do wiary. Jadę samochodem do Wyszkowa, na 12. Raduje mnie droga. Połowa trasy na Stanisławów, znam na pamięć tę trasę, moja dawna trasa na Węgrów, po tym miałem miałem domek w lesie, teraz własność Krysi Jandy. Jak mało tu się zmieniło brzydkie, koślawe domki, biedne zapyziałe Mazowsze. Tu nic się nie zmieniło. Ci ludzie głosowali na PiS…Wyszków bez wyrazu…duża biblioteka. najpierw z panią dyrektor, sala pełna uczniów z ostatnich klas, dobrze się czuję i dobrze mówię, o Norwidzie. Uważnie słuchają. Mój wiersz o Norwidzie na koniec, jak się zdaje dobrze przyjęty i zrozumiany, ostatnia zwrotka / A dzisiaj nawet idioci, / Błyszczą Norwidem jak złotym zębem/ Ale mrok nad jego wierszem jak jak przed wiekiem/ tylko ustawiono reflektory/ I świecą w oczy. /
Potem obiad z Panią dyrektor. Jakiś czas temu zmarł na raka jej młody syn. Nieustannie o tym mówi, bardzo pięknie, nie może się uwolnić. Mogę pomóc słuchając i nic więcej.
Powrót inną trasą, nowa trasa szybkiego ruchu, potem małe korki już w Warszawie…Słucham Balzaca.
W domu…nieufnie wsłuchuję się w siebie, ciemne pasemka niepokoju…dzieci wracają z basenu, słodziaki. Antoś dostał flet. Podskakuje z radości, zawsze podskakuje , gdy się cieszy…
Dzisiaj oprawiłem rysunek Frania, abstrakcyjny, genialny. Bardzo był dumny, jak prawdziwy artysta, gdy odniesie sukces, mówił, ze powinien wisieć w salonie.