poniedziałek

do trzeciej nie  mogłem zasnąć, ostatecznie wstałem po 10, czując się o tej godzinie bardzo niemoralnie.

Kilka telefonów i dwa spotkania na jutro, a na środę tenis z Łukaszem, który jak się okazuje nie ma z kim grać. To dobra dla mnie wiadomość. Kiedy jestem umówiony z Łukaszem, uczucie jakbym wchodził na powrót na ścieżkę, udeptaną przez kilkadziesiąt lat.

Więc cały dzień w domu. I trud pisania. Nie mam serdecznej koncentracji. Felieton do „Przeglądu” i książka o Iwickiej.

Antoś niezwykle podniecony, z wielkim zgiełkiem wbiega do mojej pracowni. Coś wola, ale nic nie rozumiem, tak płoną mu słowa.  Słyszę mały ptak i kot. Okazało się, że na tarasie jest ptasie pisklę, nie umie jeszcze fruwać, podfruwa tylko, a kotka Matylda kręci się w pobliżu, Z trudem je łapię i wsuwam przez ogrodzenie do sąsiadów, gdzie koty nie mają dostępu. Boję się, że to nie ratowanie życie ptaka, a tylko nieznaczne przedłużanie.

PODYSKUTUJ: