poniedziałek

Wielkanoc. Poza Warszawą, ale blisko niej. U ojca żony, który bardzo chory i zmieniony przez chorobę. Jak zwykle za wiele jedzenia i trochę słów, które nie powinny paść.

Święta bez Boga są puste podwójnie.

Znajduję przypadkiem na facebooku informację ”
„6 marca zmarła w Paryżu dr Ludwika Stauber-Karwowska. Znana jako Lusia, najbliższa i ostatnia przyjaciółka Zuzanny Ginczanki. Przyjaciółka prawdziwa, która za życia, we Lwowie, przechowała Poetkę w tym samym domu, w którym doniosła później na Zuzannę niesławna Chominowa. Lusia – przyjaciółka Jej poezji także w tym, że ocaliła dla ludzkiej pamięci najsłynniejszy obecnie jej wiersz, oparty na tamtym donosie „Non omnis moriar”. ”
Trzeba dodać, że w kwietniu tego roku kończyła sto lat. Ile to lat temu, dwa, trzy? jedliśmy u niej w Paryżu obiad. Imponowała jasnością umysłu i formą fizyczną. Jej córka to Marysia, moja paryska koleżanka, jej wnuk Peter, to szef wielkiego szwedzkiego dziennika Dagens Nyheter. (na jego prośbę pisałem do DG tekst o Polsce, po wygranych przez PiS wyborach, celnie przewidując jaka to będzie katastrofa dla Polski )

Zuzannę Gincznakę znał mój ojciec, a jej wiersz wstrząsający.

Non omnis moriar – moje dumne włości,
Łąki moich obrusów, twierdze szaf niezłomnych,
Prześcieradła rozległe, drogocenna pościel
I suknie, jasne suknie pozostaną po mnie.

Nie zostawiłam tutaj żadnego dziedzica,
Niech więc rzeczy żydowskie twoja dłoń wyszpera,
Chominowo, lwowianko, dzielna żono szpicla,
Donosicielko chyża, matko folksdojczera.

Tobie, twoim niech służą, bo po cóżby obcym.
Bliscy moi – nie lutnia to, nie puste imię.
Pamiętam o was, wyście, kiedy szli szupowcy,
Też pamiętali o mnie. Przypomnieli i mnie.

Niech przyjaciele moi siądą przy pucharze
I zapiją mój pogrzeb i własne bogactwo:
Kilimy i makaty, półmiski, lichtarze –
Niechaj piją noc całą, a o świcie brzasku
Niech zaczną szukać cennych kamieni i złota
W kanapach, materacach, kołdrach i dywanach.

O, jak będzie się palić w ręku im robota,
Kłęby włosia końskiego i morskiego siana,
Chmury prutych poduszek i obłoki pierzyn
Do rąk im przylgną, w skrzydła zmienią ręce obie;

To krew moja pakuły z puchem zlepi świeżym
I uskrzydlonych nagle w aniołów przemieni.

PODYSKUTUJ: