piątek

dzieci u cioci, jaki spokój. Ale w tym spokoju czuję smugi niepokoju.
Lekka depresja, wszystko wydaje mi się trudne, brak energii. Tak jednak da się żyć, chociaż z trudem i bez większej przyjemności. Składam słowa, a one niechętnie biorą się za ręce.

Jest u nas pan Tomek, robotnik, alkoholik, miły i wartościowy człowiek, czyta dużo książek.I nie znosi PiSu, jak ja. I wie dlaczego. Znamy się do lat. Poważna operacja przeniesienia wielkiego biurka z mojej sypialni, która stanie się pokojem Frania do mojej obecnej pracowni To mały luksus spać w swojej pracowni , ale nie ma rady. Jak zwykle kiedy ma się duży dom, zaczyna brakować miejsca. Biurko jest potężne, odziedziczył je mój ojciec po hitlerowskich urzędnikach w Łodzi w roku 1945. Ileż książek na nim napisał.

A ja tyle mam książek do oddania, listów do wyrzucenia. Tych listów szkoda. Są w nich fragmenty tkanki życia, które minęło. Chyba nie dam rady ich wyrzucić.

Pan Tomek okrutnie wychudł, czuje kamień w żołądku, słabnie. Boi się iść do lekarza. Jestem pełen najgorszych przeczuć. Boję się, że to rak. Obym się mylił. Samotny, z dramatem dzieciństwa, autodestruktywny, tak mi go żal.

Skończyłem kolejne opowiadanie i znowu ta otchłań i brak pomysłu na nowe. Czytam opowiadania Czchowa, ileż on miał podpowiedzi dzięki swojej pracy lekarza. A też ma garść porażek w tym gatunku. Słabości geniusza zawsze wzruszają.

PODYSKUTUJ: