i znowu piątek, gonitwa piątków…nie nadążam za nimi.
Porządkuję listy, czytam tylko niektóre. Nie miałem pojęcia, że mam aż tyle listów od Wajdy, od Jana Kotta, jest list od Zagajewskiego, Kapuścińskiego, Młynarskiego, ks Twarowskiego , od Grynberga, od Giedroycia jest co najmniej kilkadziesiąt. Są listy of kobiet, kiedyś tak mi bliskich, kiedyś płonęły, już nie płoną, ale nie zmieniły się w popiół., są listy od przyjaciół, nie wszyscy wytrwali w przyjaźni. Nadal nie mogę znaleźć listów od Szymborskiej i Mrożka. A przecież one musza gdzieś być, nie wyparowały.
Czuję się nieźle. Depresja się schowała i weszła do nory, widzę tylko jej szczurzy ogon. Więc nie mogę być do końca spokojny.
Mój dziennik z 95 roku. Prowadziłem zwariowane życie, byłem sam, mieszkałem w małym mieszkaniu na rogu Rakowieckiej i Pułaskiej, ale w suterenie, więc było chicho, magiczne mieszkanko. Plątanina związków, uwikłania, namiętności, paniczne ucieczki, prowadziłem wtedy telewizyjnego Pegaza….I nawet nie wiedziałem jak powinienem być szczęśliwy.
Dzwoni jakaś nieznajoma Pani, mówi, że o wiele lat ode mnie starsza. Historyk sztuki. Zdobyła mój telefon karkołomnie, przez Nowy York. Zachwycona „Domem pisarzy”. Nawiązuje do powieści „Piękna choroba” mojego ojca, ojciec opisuje jakiś obraz na ścianie mieszkania swego stryja, odkryła jaki to obraz i prześle mi jego zdjęcie. Malo mnie to obchodzi, ale wzrusza ten trud i zapał. Starzy ludzie zawsze popadają w gadulstwo. Pamiętać o tym.