Wolne dni, ciekawe, że tak je czuję, chociaż ja i tak codziennie pracuję, mam zawsze wolne i nigdy, ale jednak czuję ten czas, jakby spadało napięcie, które jest w codziennym życiu wielkiego miasta, z którym się tylko stykamy, żyjąc w Warszawie jak na wsi.
Wczoraj wielkie emocje , mecz półfinałowy Igi z Brazylijką o nazwisku, którego nie potrafię zapamiętać. W sobotę finał.
Fatalna wyprawa do Urzędu Paszportowego na Grochowskiej, dzieci potrzebują nowych paszportów. . Automat nie wydaje numerków do paszportów, bo za dużo klientów, spędzamy tam niemal dwie godziny i wychodzimy z niczym. PRL w pełnej krasie. Od razu rozbolała mnie głowa. Pocieszamy się obiadem i zakupami w Promenadzie. Danie tajskie, które zamówiłem, było tak ostre, że zionąłem ogniem jak smok. Ale sam chciałem by było ostre. Potem chłopcy pokazuję mi nowe, odremontowane części Promenady, szczególnie Franio bywa tu często z koleżkami. Traktują te wyprawy jako przygodę. Antek kinoman, odwiedza często tutejsze kina. Rzeczywiście jest estetycznie i bogato. Polska nie jest już biednym krajem, ludzie dobrze ubrani, młodzi fantazyjnie…nie potrafią docenić stanu rzeczy, ja potrafię, bo pamiętam Polskę burą i biedną.