Jedziemy za Warszawę. Najbardziej bury dzień w toku, marznący deszcz.
Wigilia u ojca Ewy pod Warszawą, jego syn, jej brat prowadzi teraz wielkie gospodarstwo i firmę. Trzyma kilkanaście interesów za ogon. Należy do setek tysięcy biznesmenów, którzy napędzają naszą gospodarkę. Przy wigilijnym stole czytam na głoś fragment Ewangelii, porusza mnie to, potem modlitwa. Tak zarządzili rodzice żony brata. Jest nas około dwudziestka, połowa nie mówi modlitwy. Dzielnie się opłatkiem . Nie całuję się z jedynym pisowcem tu obecnym.Potem wielkie żarcie. Sporo rozmów o polityce. Dobra zmiana dociera już niemlak wszędzie. Artur naukowiec, opowiada jak zaczynają niszczyć naukę, chaos i brak kompetencji . A. pracuje w PAPpie to samo. Biznesmen opowiada idiotyzmie nowych przepisów, jak biznesowi szkodzi 500 plus, jakie bzdurne kontrole mu grożą. Iwona prowadzi laboratorium medyczne, tam to samo. Obok zamordyzmu grozi nam wielki chaos. Wszędzie pną się do góry ludzie zupełnie niekompetentni. Artur, fizyk i meteorolog łapie się za głowę, min Szyszko, i cala nowa władza nie wierzy w globalne ocieplenie. Jak się zdaje też w teorię ewolucji.
Jak niemoralnie jest zostawiać tyle jedzenia. Zjedliśmy jedną czwartą tego co przygotowano.
Spędzamy noc u teścia, ten dom to niemal muzeum z lat 60. Jeszcze trochę z te wszystkie koszmarne meble, staną się antyczne i będą ładne. Wyczuwalna nieobecność mamy Ewy, umarła niedawno.
Pracuje tu kilkudziesięciu Ukraińców, ładna kobieta pracuje z mężem, Zostawili na Ukrainie dwójkę małych dzieci, Widują je raz na kilka miesięcy. Losy ludzkie.