niedziela

przespany dzień, więc mała obsuwa formy…a wczoraj bardzo miłe spotkanie u Agnieszki. Moja przyjaciółka od dziecka. Niezwykła, osobliwie patrząca na świat, japonistka, żona już nie żyjącego Joshiha Umedy, bliskiego mi polskiego Japończyka. Agnieszka żyła ludnie, bo trójka dzieci, w domu ciągle gościa a kochała samotność. Teraz realizuje swoje marzenie o pustelniczym życiu. Mieszka w chatynce bez wygód, na Mazurach, najbliższa chałupa o kilometr drogi, wieś pięć kilometrów. Do chatynki nie prowadzi żadna droga. Mówi, że dziwne, że jak pustelnikowi nie wyrosła jej broda. Jest Marek Urbański z żoną, dawno nie widziani. Marek zmieniony, ale głos ten sam i jasność umysłu. Okazuje się, że jakiś czas temu w stanie upojenia alkoholowego, na statku wycieczkowym skoczył na głowę do basenu, który był tylko namalowany. Paraliż, nie chodził, nie mówił, jakimś cudem doszedł do siebie, ale ślady tej katastrofy widoczne w sposobie poruszania się. On kiedyś alpinista.

PODYSKUTUJ: