niedziela

wczoraj w teatrze Współczesnym na sztuce „Mimo wszystko” , kanadyjskiego dramaturga Johna Murella, o aktorce Sararah Bernhardt. Zaprosiła nas osobiście Maja Komorowska. Jej monolog przy partnerstwie Wiesława Komasy. Maja świetna, też dlatego, że gra siebie, im więcej lat mija, tym bardziej w gra siebie, a gra sztukę od wielu lat. W przerwie od przyjaciółki Mai, dowiadujemy się, że Komasa to ojciec reżysera, który kandyduje do Oscara, ta miła pani, bodaj reżyserka i wielka przyjaciółka i jakby opiekunka Komorwoskiej,   była w Szczecinie z Mają i ze mną. W tej przerwie dostaje od Komorowskiej smsa, pisze, że ma już dosyć, i pewnie już nie będzie więcej grać tej sztuki. Za duży wysiłek. Zawsze mnie porusza pomieszanie dwóch porządków sztuki i życia. Była też nieprzewidziana scena na spektaklu, aktorka rzuca płytę gramofonową, by ja stłuc, ale płyta robi figila i  nie tłucze się,  toczy się , zatacza kształtny krąg po scenie i wraca do aktorki. Komasa zdębiał. Daj mi jeszcze raz, powiedziała przytomnie, i tym razem ją skutecznie stłukła. Wyszła przypadkiem sztuczka cyrkowa. A spektakl właściwie o tym, jak okropna jest starość. Wszystkie wiersze jakie teraz piszę, właściwie są o tym. A „mimo wszystko”,  ma nosić tytuł, mej książki złożonej z felietonów pisanych do Newsweeka. Dużo przypadków na tym spektaklu – objawiła się w przerwie Ukrainka, najmowana czasami przez nas do sprzątania, też tu sprząta, bardzo serdeczna osoba, rzuciła się z nas ściskać.

Antoś wpada w depresje, nie pije nie je, chce komórkę, nie byle jaką i nie tanią. Umawiamy się, że wyłoży połowę swoich pieniędzy. Depresja mija. A nawet wraca dobry humor. Idziemy we dwójkę na spacer, las, wiosennie, Antoś trzyma mnie pod rękę, jak ładnie mieszkamy, jak rzadko z tego korzystamy.

 

 

 

PODYSKUTUJ: