Tenis z Łukaszem. Nareszcie klei nam się gra. I są chwile, gdy zrzuca się swoje lata, jak ciężką zbroję i odbiera się trudne piłki. Zawsze kończymy tenisowe spotkanie garścią gorzkich słów o polskiej paranoi. Wisi to cały czas w powietrzu, jak cuchnąca ciemna chmura.
Franio ma gorączkę i nici z wyjazdu dzieci do cioci, a to dałoby Ewie chwile wytchnienia.
Czytam fragment „Splotu słonecznego ” z poprawkami redaktorki. Na ogół trafne uwagi, które uwzględniam. To jednak jest sekcja zwłok tekstu, ptak leży na stole, nieruchome , rozłożone skrzydła.
Wojenne dzienniki Nałkowskiej, czytałem je po raz trzeci, a czytałem jak po raz pierwszy. Iluż ludzi znałem, z którymi się przyjaźniła Nałkowska, którzy ja odwiedzali. Dziwne uczucie gry z czasem. To jestem aż tak stary. Świetny ten dziennik, świetna pisarka i świetny człowiek. Te odwiedziny Adolfa Rudnickiego u niej, dyskretne i zwiewne, bo taki był. I moja dziwna nim przyjaźń w latach 80, to zawsze osobliwe przyjaźnić się z narcyzem. Czy to w ogóle możliwe? Chyba dobre o nim moje opowiadanie w „Splocie”. Wyobrażam sobie jak Adolf je czyta, po czym podnosi na mnie swoje oczy, zawsze jakby trochę załzawione. -to naprawdę o mnie? – mówi – no wiesz. Mówi jak zawsze półszeptem. Próbuję sobie przypomnieć jego uśmiech, zawsze rzadki i jakby przekreślony zmartwieniem.