Wczoraj z dziećmi na film Coco. Piękna makabra. Ale myślę, że to film skłaniający do myślenia o życiu i śmierci.
Ewa z Antosiem do Filharmonii na koncert, a Franio nie chciał, więc został ze mną. Po chwili zaczął żałować, martwił się, że oni a nuż potem pójdą na pizze i jego ta rozkosz ominie.
Uczymy się czytać, dopiero teraz to łapie i litery nagle zaczynają mu się układać w słowa. Patrzę ze wzruszeniem jak coraz lepiej posługuje się kluczem, który otworzy mu nowy świat.
A pizza przyjechała do domu. Jaka radość.