znowu sen o niemożności. Nie moglem się spakować, a było coraz mniej czasu. Musiałem jeszcze zanurkować w basenie po szampon, który mi tam wpadł. Nie było już na to czasu, Okropnie mi było żal tego szamponu. Skąd tam basen? Nie wiem.
I znowu dzień w domu i przy komputerze. Dzieci z Ewą na dwa dni pod Warszawę, cudowny spokój w domu.
Skończyłem przepisywać z rękopisu samokrytykę ojca mego, której nigdy nie wygłosił, tylko napisał ściągawkę. Rok 1949, przykręcanie stalinowskiej śruby. Źle się czuję, że to upubliczniam, On bardzo by tego nie chciał. Rękopis został w archiwum sąsiada na Iwickiej, tłumacza Seweryna Pollaka. Nie wiem jak tam trafił, i czy ojciec o nim zapomniał, dlatego nie zniszczył tej samokrytyki, której nigdy nie wygłosił. Dla mojej książki ten dokument jest bezcenny, wiwisekcja duszy.
tekst ma osiem stron, to mały fragment
„””Byłem osobiście przekonany, że oddałem się cały w służbę idei ludowej i przekonanie to zamanifestowałem wstąpieniem do partii, lecz obiektywnie rzecz biorąc, nie byłem ani konsekwentnym rewolucjonistą, ani nie wyzwoliłem się z wielu pozostałości estetyki mieszczańskiej. Kiedy pisałem najbardziej problematyczny pod względem ideologicznym treści mój zbiór po wojnie wydany: „Sezon w Alpach „ nawracałem częściowo do niektórych opuszczonych przeze mnie dawniej pozycji? Pisałem te wiersze przeważnie podczas trzymiesięcznego pobytu w Szwajcarii. To bynajmniej nie usprawiedliwia mojej postawy. Była to jedynie sprzyjająca okoliczność, by podczas tego wypoczynku – pierwszego po latach grozy i trudów mogły się narodzić tego typu utwory, w których regenerowałem swoją wrażliwość na piękno życia. Marzyła mi się poezja pełna, renesansowa. Świadomy byłem tego, że jest to zaledwie przerwa przed nową walką, która mnie czeka. Ignorowałem, dlatego głosy niektórych przyjaciół, którzy ostrzegali mnie, że wszedłem na niewłaściwą drogę. W Polsce trwała właśnie walka wyborcza, bandy leśne czyhały na drogach, daleko było do pierwszej jutrzenki socjalizmu.
„Sezon w Alpach” mimo pewnej ilości wierszy okolicznościowych, politycznych, świadczył zatrzymaniu się mojego rozwoju w kierunku ludowo – rewolucyjnym.
Śmiem tu jednak zauważyć, że twierdzenie młodego (?), Jakoby jeden wierszyk Woroszylskiego był więcej wart niż cala moja poezja, jest nieco przesadne.
W Wierszach pisanych po „Sezonie w Alpach” posunąłem się niewątpliwie naprzód w upolitycznieniu mojej poezji. Wiersze te ukażą się w najbliższych miesiącach w zbiorku „Rok urodzaju”. Ale to upolitycznienie i większe zaktualizowanie mojego pisarstwa nie było moją zasługą, lecz zasługą wielkiego kroku, który zrobiła Partia w kierunku socjalizmu.”””
Samokrytyki były wtedy powszechne , wszyscy pisarze je składali , Ten dokument „ udręki duszy„, pisany w czasie, gdy zaczęto przykręcać pisarzom śrubę, jest jednym z kluczy do poznania, jak zniewalano wtedy ludzi. Są tam wszystkie gotowe matryce, które muszą pojawić się podczas prania własnej duszy. Jest też walka demona starego, z aniołem przyszłości. Ojciec zdradza nawet swoich poetyckich” wielkich przyjaciół, których uwielbiał, jak Norwida i Borysa Pasternaka. Czy robi to szczerze? W tym roku nie ma jeszcze wątpliwości, rządzi nim czarna łaska wiary. Ale jest też strach. Samokrytyka przypomina, że każdy jest niewystarczający wobec konieczności zmiany swojego myślenia, gdyż stare nawyki i normy nadal utrudniają przemianę. Dlatego trzeba się ukorzyć i się upokorzyć. To co jest w tej samokrytyce, było w powietrzu tamtego czasu, wisiało nad głowami pisarzy jak siekiera, snuło się jak trujący gaz. Tekst pisany na kartkach a 4, czarnym atramentem, dramatycznym pochyłym pismem. Podkreślam, ojciec nigdy tej samokrytyki publicznie nie złożył, ów brulion jest więc tylko jak senny koszmar, ale w takich snach jest czasami więcej prawdy niż na jawie.
Na rowerze do sklepu, jedyny fizyczny wysiłek dzisiaj. Za mało się ruszam. I za wiele ważę. I niestety oswajam się z tym. Niedobrze.