Adam Zagajewski nie żyje…Kilka miesięcy temu w Przemyślu, dwa razy długo i serdecznie rozmawialiśmy. Cieszę się z tamtych rozmów, miałem pewną rezerwę wobec Adama, wydawał mi się pyszałkowaty, to wrażenie zupełnie minęło. W Sztokholmie w roku bodaj 92, zabrałem go do pracowni malarza Piotra Krosnego i obaj zachwycaliśmy się jego obrazami. Gdy człowiek, którego znaliśmy umiera, otwiera się nagle szczelina, on w niej znika, po czym szczelina się zabliźnia. Ale ta blizna przez parę, dni, tygodni, ma inna barwę.
Dużo obcuję teraz ze swoimi rodzicami przepisując ich wiersze do „Albumu rodzinnego”, taki tytuł będzie miała książka na którą złożą się fotografie i wiersze mamy, ojca i moje. Jakbym z nimi rozmawiał. Pisarze nigdy nie umierają do końca.