Niedziela i deszcz

Niedziela i deszcz

    Odstawilem proszki nasenne i wróciły sny…Oczywiście moje przeklęte sny o niemożności. Jakaś groza sesji egzaminacyjnej, mam zdawać niemiecki, a nie znam słowa w tym, języku. Żyje mój ojciec, więc mnie uczy, zdziwiony, że nic wiem,  nawet jak powiedzieć: ja jestem Tomasz….Nie dam rady, za mało czasu i ten mój cholerny brak pamięci.. Budzę się.. skurcz łapie mnie w łydkę i to jaki.  Kuśtykam by sprawdzić,  czy Antoś przykryty.  Jego łóżko puste,  poszedł spać do mamy i Franka . Więc kładę się w jego łóżku.. Tam tak słodko pachnie nim . I zasypiam. Budzi mnie o 8 rano i wola radośnie: tata, dlaczego w moim łóżku…? Jak mu to wytłumaczyć    Nadal nie mogę wrócić do poezji.  A tak dobrze i reagowali ludzie na moje wiersze na spotkaniu w „Małej i czarnej”.  Od chwili wydania tomiku, „Jakby nigdy nic”, nie napisałem ani jednego wiersza. Ale tak już bywało i wracała.   Na spotkaniu odważyłem się przeczytać bardzo „nieprzyzwoity”  wiersz, którego nie jestem pewien, a zaskakująco entuzjastycznie przyjęty, i z humorem, nawet przez pewną staruszkę. Ośmielam się więc co przytoczyć:   Moc                       Chciałem Och jak chciałem Aby mój czuły koniec Ten najdalej wysunięty przylądek dobrej nadziei Mógł wejść Tam gdzie kłębi się Błogosławione mieso naszego żywota I abyśmy razem poruszyli ziemie i niebo   A ona jakby nigdy nic Mówi -Dzisiaj nie mogę może jutro- Tak po prostu Jakby nie chodziło o ziemię i niebo   On jednak nie wiedział co to jest jutro Ten mój przylądek Z uśmiechniętym pyszczkiem niby ryby I nie chciał czekać Więc zaczęły się przepychania Jak to bywa od tysiącleci W końcu udało mu się pojąć Że dzisiaj jednak Nic z tego   I wynieśliśmy się na ulicę By tam dojść od siebie I znowu stać się jednym   Szedłem potem wzdłuż wybrzeża Podziwiając jak płonie A potem usypia Moc prokreacyjnego krajobrazu      U mamy w szpitalu…Dosyć czysto, spokojnie, może krzywdzę polską służbę zdrowia, tam pewnie jak to u nas…., wszystko w kratkę…Miła pielęgniarka, ale następna już nie bardzo..no tak wszystko jednak w kratkę..  Mama uważa, że umiera, co nie jest prawdą, ale skoro tak czuje, to na jedno wychodzi, w przeżywaniu tego stanu…Nadal nic nie słyszy. A więc minął tydzień i nie przepłukano jej uszu.      Antoś na urodzinach bliźniakow, znajomych z przedszkola,  Soni I Oliviera …..Mam więc trochę czasu na  pielęgnowanie roślin w ogrodzie  i słów w komputerze.     Antoś ma gorączkę …wiec gorące usypainie go…mówi coś o pewnym psie, nagle sobie przypomina – on już nie zyje.. wymawia -"nie żyje "- z trudem…Pytam co to znaczy,  że ktoś nie zyje. Mówi:  nie wiem. Ale jesli chcesz mnie pytać, to podnoś rękę.   Po północy wracam z filmu "Melancholia " Von Thiersa…Sala byla zupłenie pusta,  taka duża sala. Jakby to już  bylo po jakimś końcu….Film miał premierę dwa dni temu…Piękny, wstrząsający i taki mi bliski, w swoim depresyjnym myśleniu.  I ta bohatreka…  pamiętam swoją depresję…  podobnie jak ona, czekał bym bez niepokoju na koniec…martwiąc się tylko rozpaczą innych…I ten  namiot z patyków, cudowny namiot by dziecko nie czuło lęku….ileż takich "namiotow" z patyków budujemy codziennie,  a religie to namiot wielki… .

PODYSKUTUJ: