W południe u Józefa Hena, wysoki budynek w Alejach Ujazdowskich, naprzeciw ambasady amerykańskiej. Mieszkanie klatka, zaciemnione, jakby właściciel dobrze się czuł w półmroku, zjadane przez książki, które stoją i leżą wszędzie. Hen ma 94 lata. Przynosi mi herbatę i nie trzęsą mu się ręce.
Jak On sprawnie porusza się po przeszłości, z jakim trudem po współczesności. Tak to jest ze starością, szczególnie pisarza, całą swoją przeszłość już opisał, obgadał, jest jak muzyk, który odgrywa znane na pamięć melodie…Dlatego bieżące dzienniki, które drukuje w książkach są zaskakująco słabe, a wspomnienia z dawnych lat dobrze pisane i interesujące. Jak wielu z jego generacji, miał niezwykle barwne życie. Zazdroszczę mu tego jako pisarz. Jaki genialny materiał na książki, prawdziwe kopalnie diamentów.
Ewa u ojca, który w grójeckim szpitalu, a ja odbieram dzieci ze szkoły i jedziemy na pizze. Franio grymasi, bo tęskno mu do domu gdzie tablet. Co za namiętność.
Wieczorem wszyscy na Saską Kempę, do bałkańskiej restauracji, na kolację. Francuska ulica zrobiła się bardzo paryska. Restauracja pełna, to też znak czasu. Jedzenie robi się coraz ważniejsze w Polsce. Świadectwo, że rośnie zamożność.