Wtorek
To już wtorek… zaledwie jego czarny brzeg, trochę po północy. Po dwóch dniach w Krakowie ..dowlokłem się do domu…pociąg, autobus …i półtora km na piechotę z walizką, która zrobiła się ciężka, kupiłem jak zwykle sporo książek. Boli stopa jak cholera, kuleję, mam gorączkę, swoje lata i jest przejmująco zimno, walizka nie chce się toczyć po wybojach….Ewa pewnie karmi potwora, nie przyszło mi nawet do głowy, by po nią dzwonić, taksówki nie wziąłem z przekory i skąpstwa. Tłukę się więc po nocy, pusto, psy mnie obszczekują i złe myśli. Te spotkania w Empiku na Rynku, zawsze bez sensu są w Emipku, równie dobrze można na dworcu kolejowym… Więc i Kraków bez sensu chociaż taki ładny… I po co mi było w ogóle to wszystko….Jakby się potoczyło moje życie, gdybym nie spotkał Ewy… Siedziałbym teraz pewnie w Tajlandii, samotny, więc wolny ( stać by mnie było na to ) pisał tam kolejny felieton…lub powieść… Ale wtedy nie byłoby Antosia – jak może nie być Antosia? Musi być…Musi być wszystko co jest. Spotkałbym kogoś innego.. i wszystko byłoby, jak w moim wierszu… Wszystko i nic Jak to by było Gdyby wszystko Było inaczej Z kimś innym byłbym Kimś innym Będąc sobą Moje inne dzieci Wpadałyby w moje Te same ramiona Za oknem inne krajobrazy Mówiłyby mi mniej więcej To samo innymi słowami Zmieniło więc by się Wszystko i Nic Właśnie widzę jak idą Trzymają się za ręce I przelewają z pełnego w próżne By zniknąć za zakrętem Stan poranny i podgorączkowy… gdyby tak mi ktoś odwiózł potwora… Wczoraj w Krakowie jednak wiele ładnych chwil ….A podróż w sobotę zaczęła się dramatycznie i komicznie…. Aż wstyd o tym pisać.. wszyscy pomyślą, że zupełny ze mnie wariat i że się kończę. Ja tak myślę… Odkryłem jednak, że to wszystko z powodu głębin moich zamyśleń. Tak się zamyślam, że świat przestaje istnieć….Autobus dojechał do Centralnego, szybko elegancko, miło… Wysiadam.. spokojnie.. mam kwadrans, by kupić bilet. Nurzam się w obleśnych korytarzach wiodących ku dworcu , a tu nagle myśl straszna ….zostawiłem w autobusie walizeczkę! Jak niedawno w wagonie obraz… nie… niemożliwe, nie do wiary.. a jednak.. została ….Jakaś groza i wewnętrzne trzęsienie ziemi, a też poczucie absurdu….Jak to…po raz drugi coś takiego… niemożliwe… A jednak możliwe. Biegnę na przystanek. Mojego autobusu nie ma, stoi inny, kierowca mówi, że 525 ma końcowy przystanek obok hotelu Continental…kilkaset metrów …Biegnę, zimno, wiatr, mam ciężki płaszcz jak zbroję, biegnę jak jakiś dziad, plując płucami. Autobus stoi, w środku pusto, tylko kierowca i moja walizka.. on pochylony nad nią, duma co z nią zrobić. Wybawiam go i siebie z kłopotu. I proszę jaka potem piękna klamra .. Przedział w pociągu.. Jedzie ze mną małżeństwo.. on co chwila zasypia i chrapie, a ona taktownie i skutecznie trąca go bucikiem… Dworzec.. wysiadają…..ja się nie śpieszę.. sprawdzam pilnie, czy czegoś nie zostawiłem ..lustruję przedział, patrzę …nie do wiary – damska torebka! Zostawiła. Walę w szybę okna, ale już poszli… znowu biegnę, ale już ze swoją walizką no i z torebką… Moje biedne płuca… Ona na schodach wysoko, on niżej.. więc bez tchu chwytam go z rękę. Groza w jego oczach… W naszej kulturze, jak obcy łapie za rękę, to gwałt.. w Egipcie nikt by się nie zdziwił. Najdziwniejsze, że to jej "dziękuję" było takie szybkie, byle jakie, jakby nigdy nic… Oczywiście od razu do galerii w Sukiennicach.. Bardzo lubię to muzeum lśniące po remoncie…Dzisiaj wstęp wolny.. Jak zwykle najwięcej przesiaduję i drepcę przy obrazach Piotra Michałowskiego. Już tyle o nim wiem, też jako o człowieku, niezwykłym i wszechstronnie obdarzonym talentami. Wiele mroków, czerni i rozpaczy w tym polskim malarstwie wieku 18 i 19, jak i w historii tego czasu, ale to też moja czerń rozpacz. Wiele piękności w Krakowie i jakieś obrzydlistwa nowego czasu… choćby te turystyczne biuro i stragany z pamiątkami u stóp Wawelu, nad Wisłą… Jakby barbarzyńcy najechali to miasto… Dwie zupy, jedna w lokalu przypadkowym, jabłkowa z boczkiem… kto by się spodziewał, że takie zestawienie może być arcydziełem… W barze, w Szarej kamienicy świetna kawa. Dziewczyna siedząca obok wstaje i połą płaszcza strąca mi kawę. Wstrząśnięta pyta – czy nic mi się nie stało? A co mogło się stać… A taki jestem zadowolony, gdyż miło, że nie tylko ja roztargniony… Jak anioł skrzydłem – mówi, a ja na to – jak anioł zagłady……Inna dziewczyna wchodzi z ulicy ze Zwierciadłem w ręku i prosi o dedykację pod moim felietonem.. Podpisana odchodzi, jakoś tak uroczyście, jak ze świętą komunią. Jak zwykle w takiej sytuacji czuję się oszustem. Dwa spotkania… w niedzielę i w poniedziałek… nie pamiętam naprawdę dobrych spotkań w takim miejscu. Potem z Olgą rozmowa o dotyku, złym dobrym, czułym .. Z Wiolą B. miała 16 lat kiedy ją poznałem, teraz ma już 19, ale jeszcze przed maturą… jej twarz jak ruchome piaski przesuwane przez wiatr niepokoju.. potem uspokaja się… -mój ojciec jest PiSowcem…mówi to z trudem…jakby ujawniała wstydliwą chorobę… Pocieszam ją… są gorsze rzeczy.