trzy dni

trzy dni

  2.11.   Antoś wymyślił sobie, że już nigdy nie zrobi kupy, nie podoba mu się robienie kupy. Jakoś go rozumiem. Nie mogę mu jednak wytłumaczyć, że z kupą od biedy da się żyć przez tydzień, kiepsko, ale da się, dłużej już chyba nie bardzo. Każda inna forma pozbycia się tego balastu, niż ta tradycyjna o wiele gorsza.    Znam dorosłych którzy z faktu defekacji czerpią liczne przyjemności, o czym świadczą książki pod ręką w tak licznych toaletach, to łączenie dwóch przyjemności, ale o tym już mu nie mówię, wiem że tego nie pojmie.   Źle się czuje, męczy się. I dręczy nas. Można oszaleć.  A ja próbuję w tym wszystkim pracować nad wierszami, szykuję nowy tomik. I tak lawiruję między kupą i wierszami.   Antoś zrobił kupę! Jesteśmy zdumieni, że tej wiadomości nie podano jako pierwszej w newsach. A Franiszkowi w kąpieli odpadł pępek, ten po pępowinie.   1. 11.     Zmarło kolejne święto zmarłych. Najważniejsze polskie święto, tak uważał Miłosz i miał rację!  W polskim wydaniu, to gęsta czarna zupa jarzynowa, w której wszyscy mieszają nadzwyczaj zgodnie i pogodnie, chociaż nie jest to wesoła zupa. Istotnym jej składnikiem jest pamięć o tych co odeszli.  Bez tej pamięci bylibyśmy jeszcze gorsi niż jesteśmy.   Z listy ważnych zmarłych w tym roku, znałem mniej więcej połowę ludzi, lepiej lub gorzej.  Jak dzisiaj słyszę głos ministra Skubiszewskiego w telefonie, rok 1989 , składa mi propozycję, która zmieni moje życie.   31 10.      Rano jadę z Antosiem na chwilę do Obór odwiedzić babcię. Moja mama, mieszka teraz z nami, ale na czas kiedy Franciszek opuszczał brzuch swojej mamy i będzie zadomawiał się po tej stronie, pojechała mama do Domu Pracy Twórczej w Oborach, w pobliżu Konstancina.    Obory, pałac który król Sobieski zbudował Marysieńce.  Domy Pracy Twórczej, szczątkowa pozostałość z czasów PRLu, kiedy to o pisarzy dbano – nie było to jednak bezinteresowne , lecz oni okazali się niewdzięcznikami.  I dobrze.    Pisarze nadal mają takie domy w całej Polsce,  ale Polska już inna , więc i atrakcja mniejsza. W tych domach można pracować, albo nic nie robić, zawsze dobrze i niedrogo zjeść. A też zadręczać się nawzajem swoją twórczą obecnością. Nie zniósłbym tego . Dzisiaj w Oborach odbywają się tu często wesela, wtedy nieliczni pisarze,  już przeważnie słabo słyszący, o nie zawsze znanych twarzach, chowają się po kątach… Takie czasy, dom musi na siebie zarabiać. Odwiedzając tu poprzednio mamę spotkałem jednak Julię Hartwig i Marię Janion .   Kiedy wjeżdżam teraz z Antosiem przez potężną bramę, jak zawsze grają mi w duszy surmy, to harmonia parku i pałacu, blask stawów w słońcu. Dzisiaj już nie potrafimy tak budować I burza drzew. Taras, gdzie toczyło się życie towarzyskie.  Pamiętam na tym tarasie białą głowę mojego ojca, wiatr rozsypywał mu włosy.  Obok opasły, też siwy Wańkowicz, aleją spaceruje Marian Brandys……Ściska mi rękę i mówi:” bardzo pana lubię.” Noszę te słowa w sobie do dzisiaj, chociaż już od dawna nie ma autora „Końca świata Szwoleżerów” .  A tam chudy jak świerszcz, łysy Antoni Słonimski na rowerze. Mówię do niego, młody i głupi :” to pan  na rowerze?!” – „A dlaczego nie..”.obruszył się . (Przypomina mi się jak Norwida odwiedził jakiś idiota. Zdumiony, że na sztalugach obraz , poeta zaś ma pędzel w ręku…wykrzyknął: „To pan sam malujesz!”. Norwid mu na to: „tak , nie stać mnie na lokaja”.)”   Słonimski nie wiedział wtedy, że wkrótce zginie w pobliżu pałacu. Wiozła go z Obór pani K. , historyk literatury (czasami tak przechodzi się do historii literatury). Poeta ją zagadał swoimi dowcipami, na skrzyżowaniu doszło do zderzenia. Myślę teraz o tym hamując na tym skrzyżowaniu. (napisałem kiedyś o zdarzeniu wiersz.)    Mama jest już sama w wielkiej oficynie. Mieszkała tu kiedyś służba, teraz są pokoje dla gości, obiady jada się w pałacu….Mama wygląda jak właścicielka całego majątku. Zarządza abym zaprzęgał moich 80 koni do wozu , jedziemy na targ do Skolimowa!    Mama w szale zakupów, jak ona to kocha…sweterki za kilka złotych…-Po co ci ?! – złoszczę się, bo wiem, że będę je wiózł potem do Warszawy. Nie powinienem…W końcu moja mama znowu jest dzieckiem i ma do tego święte prawo ….Ale poezja w niej żyje i jest dorosła. Daje mi trzy wiersze, mam je wysłać do pisma Twórczość.  Są dobre, no może trzy zdania bym skreślił,  muszę z nią o tym potem pogadać.        W nocy … budzi się Antoś. Woła mnie … rozedrgany…nieprzytomny, przerażony. Znowu zły sen.  Zbyt nieprzytomny by zrozumieć, że to tylko sen.   Przeraża mnie skala jego przerażenia. Jakby zapowiedź wszystkich nieszczęść i zagrożeń jakie nieuchronnie niesie życie. A przed którymi nie będę mógł go uchronić.

PODYSKUTUJ: