sobota

Najlepiej teraz spotykać się w biegu i nagle. Dzwoniłem do Julka, ze potrzebne mi jakieś recepty a on: to wpadnijcie wszyscy do mnie. Znamy się od wczesnej młodości. Pamiętam jak  w Tatrach graliśmy w szachy na kamieniu, na  środku strumienia.// Nikt kogo znam nie żyje tak mądrze i bogato jak Julek.  Zarabia duże pieniądze i umie z nich korzystać. Serdecznie mu zazdroszczę podróży po świecie. Ale jego największym bogactwem jest dobre usposobienie, a tego nie kupi się za żadne pieniądze.// Obrazy w jego domu, inspirowane moimi wierszami z lat 70. Młody ten malarz młodo umarł. Nawet nie zdążyłem go poznać. // Listopad już listopadowy. A krety ryją nasz ogród. Do kolejnych ludzi, którzy przez lata walczyli z kretami,  dowiaduję się, że nie ma na nie siły. Jedyna skuteczna metoda: to polubić.// Ukazała się książka „Zachwyt i rozpacz”,  wspomnienia o Szymborskiej. (PWN). Jest też moje wspomnienie, skompilowane z dwóch tekstów do „Zwierciadła”. Świetnie to zredagowała Agnieszka Papieska, łącząc w jedno,  ja bym tego nie zrobił lepiej.   // To mały fragment : „””Niedawno w Warszawie Szymborska brała udział w spotkaniu z Czesławem Miłoszem: oto dwoje naszych noblistów miało toczyć wielki dialog w Złotej Sali Zamku Królewskiego. Bardzo to było osobliwe spotkanie, z różnych powodów. Najpierw chcieli ich „zafleszować” fotoreporterzy, a chóry śpiewały po łacinie. Patrzyłem, czy nasi nobliści się unoszą ku niebu, ale nadal stali, chociaż coraz mniej pewnie. Szymborska umierała ze wstydu, a Miłosz godnościowo się puszył. Potem laureaci nie mogli się zdecydować, kto ma usiąść po której stronie zabytkowego stolika. Z niemożności podjęcia decyzji powstał „wiersz” nie w stylu Miłosza, nie w tonie Szymborskiej, ale w stylu Białoszewskiego: To ja tu, a ty tam, nie, ja tam, a ty tu… Po kilku minutach takiego dialogu w końcu zdecydowała się laska Miłosza, oparta o stolik, i upadła, kończąc dramatycznym stukiem ten „wiersz”. Nazajutrz obserwowałem, z jakim niepokojem Szymborska wybierała się na spacer po ulicach warszawskiego Starego Miasta, wstępowała na ulicę jak na nową i niepewną planetę ukryta za ciemnymi okularami. A jednak stało się to, czego tak się obawiała. Była nieustannie rozpoznawana, ludzie dziwowali się, że chodzi tak sama. Przechodniom wydaje się, że noblista powinien sunąć w asyście licznych dworzan. Opowiadała potem z rozbawieniem, co kto jej powiedział, ale to rozbawienie zmieszane było z niepokojem. Jak chodzić po ulicach, jak żyć, kiedy nieustannie idzie się szpalerem ludzkiego zainteresowania. „””

PODYSKUTUJ: