Stolik w Czytelniku, zachodzę na górę kupić egzemplarze „Oddanych istnieniu”. Korzystam tam z toalety, po czym nie mogę z niej wyjść. Drzwi się zatrzasnęły, nie mogę przekręcić gałki zamka. Ja często mam takie sny, że nie mogę czegoś zrobić, skądś wyjść. Więc zdawało mi się, że śnię na jawie. Udało mi się zaalarmować sekretarkę prezesa, która urzęduje w pobliżu. Przez prześwit pod sufitem przerzuciła mi nożyczki, użyłem ich jako dźwigni i otworzyłem drzwi. Było w sumie trochę głupio, autor Czytelnika uwięziony w toalecie wydawnictwa. Że też ja muszę mieć często takie przygody.
Zbyszek u nas, Ewa jak zawsze przygotowuje dobrą kolację.
Kontaktuje się ze mną Rafał Olbrychski, syn Daniela, ostatnim razem widziałem go w 1985 roku w Paryżu, był wtedy wielkim problemem wychowawczym. Mieszkanko na Rue Sant Dominique, własność mojej przyjaciółki Uli, mieszkałem tam przez chwilę z Moniką Dzienisiewicz i z jej synkiem, bardzo trudnym Rafałem. Już wtedy brzdąkał na gitarze. Teraz śpiewa, gra, chce wykorzystać moje wiersze, mówi, że jest pod ich wrażeniem. Wracając do Paryża, pamiętam, że Kazimierz Brandys ostrzegał mnie przed Moniką, że jest niebezpieczną kobietą. Nie miałem okazji się o tym przekonać, o dwanaście lat ode mnie starsza, wydawała mi się już za bardzo dojrzała. I ciągle zatroskana synem. Spotkałem ją po latach u Kazimierza Kuca, na jakimś przyjęciu. Byłem z Ewą, Kutz zapytał bezczelnie, żona czy córka? Lubiłem kutza też za jego bezceremonialność. Kiedyś mnie wycałował za jakiś mój felieton w Newsweeku, ostro pojechałem po naszej prawicy.