wtorek

zły czas, jakby chciała wrócić czarna zmora, przez kilka dni czułem się niewyraźnie a od wczoraj źle, jakbym miał grypę, depresja to też choroba ciała, dyskomfort i złe myśli. Lęk, że złe moce po ośmiu latach znowu biorą mnie do obozu zagłady, że leki, które do tej pory trzymały mnie za włosy, puściły.

Ale jadę do programu Elżbiety Jaworowicz, by udowodnić sobie, że dam radę mimo wszystko. Samochód pod domem o 10. W holu spotykam jakiegoś wysokiej siwego jegomościa pod wąsem, wita się ze mną serdecznie, jak ze starym znajomym, nie mam pojęcia kto to jest. Pojawia się Krzysztof Zanussi, on też będzie w programie, jest jego stałym gościem. Już trochę zgięty, idzie nie bez trudu, ale psychicznie świetnie, a ma przecież 85 lat.

Program z motywami na i listopada i wtedy ma iść. Jaworowicz znowu ogromnie mnie celebruje, aż mi wstyd. Mam nadzieję, że to wytną bo program nie jest na żywo.

Dali nam jeden samochód, mnie i Zanussiemu, a mieszkamy na dwóch biegunach Warszawy , on w Laskach ja w Międzylesiu. Mówię wspaniałomyślnie; to jedziemy najpierw do pana. Nawet nie wie jakie to dla mnie poświęcenie, czuję się podle. On wykonuje jakieś telefony do lekarzy i do żony w sprawie lekarzy. Mówi mi:” do 80 trzymaliśmy się z żoną bez lekarzy i szpitali, kręciłem filmy w szpitalach a teraz poznaję izby przyjęć jako chory, po 80 posypaliśmy się oboje.” Jedziemy przez Warszawę, której w ogóle nie znam, nowoczesne nowe domy, obwodnice, jakbym był w obcym mieście. Zanussi chce nas zaprosić do siebie, pokazać swój nowy film i dać obiad.

Nasz kierowca nawiązując do rozmów o szpitalach, mówi; mam 33 lat a pięć razy byłem gościem szpitali. Okazuje się, że jeździł zawodowo na desce, kontuzje.

Wysadzamy reżysera na granicy puszczy Kampinowskiej i godzina jazdy do mnie.

Dzwonię do Kasi, mojej przyjaciółki psychiatrki, zaleca zwiększenie dawki jednego z trzech leków jaki biorę. Próbuję być dobre myśli.

Mogę czytać, oglądać filmy, trudno z pisaniem wierszy. Pieszczę felieton, który jutro wyślę do „Przeglądu”.

W jakimś pobocznym piśmie, rocznik, kpiąca recenzja z mojego „Alfabetu polifonicznego”. (Iskry mi życzliwie podsyłają takie rzeczy) Tekst zrobiony z kpiących cytatów, teza, że się głównie chwalę. Składanie tekstu z cytatów to mierny chwyt, ale to pismo prawicowe a oni tak mają. Jak prawica tak mnie pisze mam to w dupie. Inna sprawa, że to cud, że do tej pory nie wypomniano mi samochwalstwa , ja rzeczywiście w tej książce się chwalę. I wiedziałem, że wielu to zirytuje. W Stanach to byłoby ok.

PODYSKUTUJ: