wtorek

samochodem na Mariensztad. Spacer i ruchomymi schodami, (pamietam je z dziciństwa, wielka atrakcja, jedyne wtedy w Warsawie), na Plac Zamkowy. W Domu Literatury, najpierw biblioteka, oddaję i pożyczam książki. Potem pietro niżej słynna sala, ktorą tak lubię. Teraz spotkanie wspomnieniowe w rok po śmierci poety Maćka Cisły, mąż mojej przyjaciółki Ani Janko. Ta sala pamięta stalinowskie samokrytyki, Tuwima, który płakał z mównicy po śmierci Stalina. Ojciec dostał wtedy histerycznego ataku śmiechu. Matka wyprowadziła go z sali. Ojciec dłońmi gasił śmiech. Wybiegła za nimi słynna Jasia Broniewska, gorliwa stalinówka. – Czemu- wychodzicie – zapytała groźnie. – Mąż tak się wzruszył, że musieliśmy wyjść – powiedziała matka. Byłem w tej sali w różnych epokach mego życia, pamiętam jak siedzę obok Milosza, i piszę na kartce– czy zgodzi się wystąpić w Pegazie poświeconym Andrzejowi Bobkowskiemu. Odpisuje mi – mam ta kartkę – nie. Nie rozumiem tego człowieka. –Minęło tyle lat, odeszły ciężkie do umarłych, a ja doczłapałem do dzisiaj, nagryziony przez czas, a znajomi są w maskach jakimi obdarza nas złośliwy czas. Jedni są do poznania, inni nie do poznania . Maciek, ciekawy awangardowy poeta, ekscentryk, osobliwy człowiek, niedoceniony jako pisarz. By zaświecić choćby przez chwilę w sztuce, trzeba mieć nie tylko talent, ale też szczęście. Idę potem na słynną nową pieszą kładkę przez Wisłę. Zachód słońca. Niebywały widok na wieżowce Warszawy i na Stare Miasto.

PODYSKUTUJ: