dzisiaj ponownie na fizjoterapię. Dom elegancki, ale wnętrza małe i straszny tłok. Niemal sami starcy. ludzkie wraki, coś tam nieporadnie ćwiczą, jakby to miało pomóc na dłużej, a przecież wszyscy są ze swoimi dolegliwościami na chwilę. I ja w tym towarzystwie, nie gorszy, nie lepszy. Na pierwszym piętrze, gdzie już nie ma tłoku, różne urządzenia, ja zostałem poddany działaniu pola magnetycznego. Arogancka dziewczyna tym zarządza. Poczucie absurdu, nic mi to nie pomoże, konieczna jest następna operacja, która mi się nie uśmiecha, ale jestem na nią gotowy.
Wjeżdżając na podjazd swego domu, zahaczam o bramę, i ranię ciężko samochód, to na szczęście staruszek Chrysler i tak już ledwie żywy. Musiałem się wcisnąć miedzy Forda i bramę i nie wcelowałem. Zgrzyt. Jakbym sam siebie zranił. Męczyło mnie to potem wiele godzin. Utrata zaufania do siebie.
Próbuję napisać opowiadanie o tym zdarzeniu, więc jak zwykle z nieszczęścia robię temat.
Deszcz, chłodno, pogoda jesienna. I czuje się odpowiednio do pogody.