obudziłem się z bólem głowy, depresyjnie…to po wczorajszej burzy…
Do Czytelnika, najpierw do redaktora po książkę, pięknie wydana, ustalamy datę spotkania w Czytelniku, 10 maja o 18. Trzeba jeszcze wymyślić kto poprowadzi spotkanie. I kto przeczyta dwa, trzy opowiadania.
Przy stoliku, jak zawsze przemiły Janek Ordyński, opowiadający setki anegdot profesor Jerzy Stępień. Krysia Kofta z rumieńcami po kilku kieliszkach wina.
Spotykam na progu toalety senatora Jana Marię Jackowskiego, kiedyś gorliwy Pisowiec, teraz już nie, gratuluję mu przejścia do krainy zdrowego rozsądku. Na chodniku Adam Michnik, złamany niemal w poł, zdziadziały, czy ja oby nie wyglądam podobnie, nawet uśmiecha się do mnie. Więc chyba zostałem ułaskawiony, po tylu latach, dziesiątki ich, jego na mnie gniewania się. Już był czas, to znacznie więcej niż 25 lat, kiedy wymiar sprawiedliwości nie karze nawet za poważne przestępstwa.
Czytam w autobusie kilka opowiadań, wydają mi się naprawdę dobre. Nawet dziwię się, że sam je napisałem. W przypadku najlepszych poczucie, że ktoś za mnie je napisał.
Pokazuję książkę Franiowi, mojemu synkowi. Pyta oczywiście ile na niej zarobię, mówię że pewnie kilka tysięcy, nie więcej. – A ile ją pisałeś? – Chyba rok – odpowiadam ze wstydem. Kiwa z politowaniem głową.