właśnie wróciłem z Katowic, a właściwie z Chorzowa, bo tam mieszkałem u Zbyszka. W przeddzień mojego przyjazdu umarła jego mama Ania, moja kuzynka. Ale Zbyszek chciał abym był z nim w ten smutny czas, rozmowami rozpraszaliśmy smutek, to była trochę stypa, bo dobre jedzenie. Poznaje jego żonę Agnieszkę bardzo fajna i była już znana mi Marysia, ich piętnastoletnie córka. Marysia jest człowiekiem pasji, fascynują ją ptaki, już wiele wie, fotografuje je, zbiera książki o ptakach. Wspominamy Anię, bardzo rzadko z nią się spotykałem , sam nie wiem czemu, przecież ją lubiłem.
Spotkanie w bibliotece, młodzież szkolna, głównie z klasy Marysi. Udane spotkanie. Zbyszek obwozi mnie po Katowicach, między Katowicami i Chorzowem powstaje szklany las wieżowców. Obiad w żydowsko arabskiej restauracji w Centrum Katowic obok deptaka.
Pogrzeb Ani w Krośnie, w przyszły wtorek, a ja w poniedziałek mam do miesięcy wyczekiwana wizytę u ortopedy. Nie dam rady dojechać, bo naszym starym samochodem trochę strach i nie mam na to siły. Mam nadzieje, że Zbyszek mi wybaczy.
Pociąg do Warszawy z opóźnieniem, podobnie jak do Katowic. Tak teraz jest. Dużo Ukraińców, wszystko bardzo prości ludzie, pewnie ze wsi, baby o niemożliwie szerokich biodrach, faceci z kartoflanymi twarzami. Trzeba im pomagać, jasne, ale trochę martwi, że Polska, która z trudem leczy się z prowincjonalności, dostaje jej nową potężna dawkę.