wczoraj po południu u Krzysztofa Zanussiego, jego 86 urodziny. Przyjęcie w dużym ogrodzie, dużo ludzi, ale prawie nikogo nie znam, dziwne, że nie ma aktorów z jego dawnych filmów, ich często już w ogóle nie ma. Jest Maja Komorowska, z nią najdłużej i serdecznie rozmawiamy. Ale z nią dziwne towarzystwo, facet, który zajmował się ekshumacja jakieś świętej, opowiada o tym z makabrycznymi szczegółami, i ze to go wybawiło z nieuleczalnej choroby nowotworowej. Maja zachwycona tym bajdurzeniem. W salonie, który przypomina szklaną wysoką oranżerię pełną roślin, żona reżysera Elżbieta Grocholska, w burzy siwych włosów, przyjmuje leżąc. Zapach XIX wieku w tym domu, w tym ogrodzie.
Bardzo przejmuję się rozpaczą Franka, zabraniamy mu robić prawo jazdy na skuter, by się łączyło zakupem skutera. Jego rozpacz nie ma granic. Naszym błędem była początkowa zgoda, zbudował na niej wielkie marzenie. Druga kiepska noc, po raz pierwszy od kilkudziesięciu lat budzę się o świecie, to takie mocne, nagłe przebudzenie z niemożnością zaśnięcia potem. Typowy objaw depresyjny. A przecież do tej pory był dramat z zasypianiem, jak w końcu zasnąłem mogłem spać do oporu, a jeśli się budziłem to tylko na chwilę. Teraz zasypiam nieźle, ale ten poranny wybuch granatu w głowie. Całe moje życie to dramaty ze snem. A noc i sen określa dzień.
Z Ewą w kinie na filmie „Materialiści”, sympatyczne dobre kino. Żadnej brutalności, co rzadkie teraz w kinie.